Rozdział X

728 43 39
                                    

Gdy następnego dnia kniaziówna z chaty wyszła, miejsce było już dla niej przygotowane. Jurko czekał obok drzwi, ramię gotów jej podać, gdyby pomocy znowu potrzebowała. Ale ona już o wiele silniejsza była i sama dość na miejsce zdołała. Mężczyzna odejść chciał, jak dnia poprzedniego, ale go gestem powstrzymała.

- Chciałam z waścią mówić, jeśli można, - powiedziała cicho, nie do końca pewna jego reakcji.

Głową tylko skinął i w milczeniu ruszył za nią. Anna z ulgą opadła na miękkie poduszki, ale on zatrzymał się o kilka kroków od niej i pozostał stojąc, jak sługa.

- Nie siądziesz ze mną? – spytała, oczy ze zdziwieniem na niego podnosząc.

Dostrzegła, że ogień po twarzy mu przeleciał i już chciał coś gniewnie odrzec, ale się opanował; odetchnął głęboko i w milczeniu przysiadł na brzegu kobierca, choć usta nadal miał zacięte i brwi zmarszczone. Przez długą chwilę milczeli oboje, bo po tym, co między nimi ostatnio zaszło, obojgu trudno było właściwych słów znaleźć.

Jurko bliznę świeżą miał na skroni i to na nowo o owej dzikiej nocy jej przypomniało. – Przeze mnie to? – wyszeptała i dłoń wyciągnęła, by mu pieszczotą ból wynagrodzić, ale ją szybko cofnęła, bo wspomnienie o tym, co się wtedy stało, gdy go po raz pierwszy dotknęła, przez myśl jej przeleciało. – Wybacz, - mówiła tak cicho, iż ledwie ją zrozumieć zdołał. – To już drugi raz, kiedy krzywda cię z mojej ręki potkała.

- Nic to, waćpanna, - ręką machnął, a jego twarz zacięty wyraz straciła, otwierając się przed nią niczym księga, w której kniaziówna z łatwością jego uczucia wyczytać mogła. – W obronie to było, nie z nienawiści. A gdyby tak i zginął... - tym razem on westchnął, jakby mu coś piersi uciskało. – Ot, cierpienia by zbył.

Milczała dłuższą chwilę, głęboko wstrząśnięta tym wyznaniem i w twarz mu w zadziwieniu patrzyła, jakby pojąć nie mogąc tego, co rzekł. – Dlaczego traktujesz mnie tak po królewsku?! – wyrwało jej się nagle. – W jaki sposób, pamiętając, jaką ci wzgardę okazałam, możesz do mnie wciąż to samo uczucie żywić?

Podniósł głowę, patrząc na nią ze smutkiem i żałością. – Oj, krasawico, to już nie to samo uczucie, - urwał z ciężkim westchnieniem. – Teraz miłuję cię mocniej niźli żyzń, niż swoju kozackoju sławu i swoju duszu! – W oczach ogień mu po dawnemu zamigotał. – Dla tiebia, piękna kniaziówno, gotów zginąć, na samego diabła się porwać, gdyby ty tak skazała! – urwał gwałtownie, jakby mu tchu w piersi zbrakło, ale po chwili uspokoił się nieco i mówił dalej. – Nie raz próbował ja wydrzeć z serca to kochanie, zapomnieć i znów być wolny i szczęśliwy, jak wiatr stepowy, ale nie można... Potem chciał ja zginąć. Wystawiałem się na największe niebezpieczeństwa i ważyłem na największe hazardy, by ducha wreszcie wyzionąć i nie męczyć dłużej ni ciebie, ni siebie. Ale kule mnie omijały, a szable się ześlizgiwały, tak, że ni żyć, ni umrzeć nie mogę, - znów westchnął rozdzierająco i zamilkł, wzruszony.

Odezwała się dopiero po długiej chwili; mówiła cicho, z wielkim smutkiem, ale i z wielką powagą. – Nie pojmowałam, jak w waćpanu tak straszliwy ogień wrzeć może. Pewnam była, że przez małżeństwo ze mną szlachectwo uzyskać pragniesz. Nie wierzyłam, kiedy o twoich skarbach bajano, nie postrzegałam twej wierności i przywiązania. Wciąż widziałam w tobie jeno kozackiego znajdę, którego z litości ojciec przygarnął, któremu pozwalał żyć z nami, ale który nam przecie nie jest równy... - Chciał jej przerwać, ale powstrzymała go gestem i tak dalej mówiła. – Zapomniałam, żeśmy się razem od dziecka chowali, razem się uczyliśmy i tych samych słuchaliśmy opowieści o dumnych i szlachetnych przodkach. Nie pojmowałam, iż wzrastając w takiej atmosferze, przed oczyma mając godne naśladowania wzory, stajesz się taki sam, jak moi bracia i ojciec, - w oczy szczerze mu spojrzała. -  Wybacz, żem cię oskarżyła o te potworne zbrodnie. Wybacz, że nie ceniłam, jak należy, twej odwagi, honoru i przywiązania.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz