Rozdział XXVI

453 33 24
                                    

Przez kilka ostatnich nocy Anna miała ten sam powtarzający się w koszmarze sen; we śnie tym Jurko pędził konno na czele swego oddziału, bez czapki, z szablą w górę wzniesioną, aż tu nagle, nie wiadomo skąd, niczym drapieżne ptactwo, rzucała się na niego kupa chłopstwa i buntowników, pokrywając całkowicie jego postać. A gdy wreszcie chłopi się przewalili, nie było już widać ani pułkownika, ani nawet jego konia...

Anna budziła się z tego koszmaru potem zlana i z sercem tętniącym niczym młot, po czym zasnąć już nie mogła, przeto blada była i oczy ciemnymi sińcami miała otoczone ze zmęczenia.

Posłyszawszy, że rycerze jacyś przybyli z nowinami od Wojewody, pospieszyła do komnat księżnej, by się czegoś pewnego wreszcie dowiedzieć. Cały niemal dwór już się tam zebrał, komnatę wypełniając, ale Anna dostrzec zdołała przy księżnej pana Jana i pana Łaskiego.

Nawet nie próbowała wejść do środka, tylko przy drzwiach się zatrzymała, jakby coś przeczuwając i bojąc się tego, co miało nastąpić. Ze ściśniętym sercem słuchała opowieści, ale nic nie była w stanie z niej wyrozumieć, bo w głowie wciąż jęczało jej coś: 'Jurko zabit'...

Gdy pan Polański relację zakończył, zewsząd posypały się pytania o krewnych i znajomych.

- A Korcz?

- Zabit, - odpowiedział ze smutkiem pan Jan.

- A Brant?

- Ranion ciężko.

- A Bobrzycki?

- W niewoli...

I tak odpowiadał niezmiennie, gdy wreszcie padło nieśmiałe pytanie od jednej z panien księżnej.

- A kniazie Wiercewicze?

Tu rycerz zawahał się przez chwilę. Oczyma po tłumie powiódł i jakby cudem twarz Anny w ciżbie odnalazłszy, patrzył na nią w smutku bezgranicznym. – Polegli.

- Jezu Chryste! – jęknęła Anna.

Skłoniwszy się Księżnej, Polański ruszył spiesznie w stronę pułkownikowej. Na jego twarzy malował się taki ból i taka powaga, iż żadnej nadziei już mieć nie mogła.

- Jurko? – wyszeptała słabo.

- Anno, bądź dzielna... - ale rycerz dokończyć nie zdołał, bowiem kobieta zbladła straszliwie i jak lilia ścięta osunęła się zemdlona na podłogę; i byłaby upadła, gdyby jej w ramiona na czas nie pochwycił. Do piersi rozpaczliwie ją przycisnął i na księżnę spojrzał, wzrokiem o ratunek błagając.

Wnet wezwano książęcego medyka, ale ten nic nie mógł na to poradzić. Zalecał tylko całkowity spokój i odpoczynek. – Pani pułkownikowa silną jest, więc nadzieję mam, iż prędko do siebie dojdzie. Ale na rozdarte serce nie masz innego lekarstwa nad modlitwę.

Gorączka, która chwyciła Annę tego samego wieczoru, nie ustępowała przez tydzień i jej najbliżsi poczęli wątpić, czy kobieta przeżyje, doznawszy tak wielkiej straty. Pan Jan miotał się po korytarzu, pod drzwiami jej komnaty; pan Łaski, choć przecież frant wieki i zawsze do śmiechu skory, rzewnymi łzami płakał i buntowników przeklinał.

- Nie bluźnij waść, - upominał go pan Jan. – Teraz modlić nam się trzeba i w Bogu nadziei szukać.

Gdy gorączka nagle spadła i Anna zaczęła okazywać znaki, iż może żyć jednak będzie, wszyscy odetchnęli, szczęśliwi, i Bogu dzięki składali. Ale ona tak słaba była, że przez długi czas z łoża się nie podnosiła. A nawet i potem, gdy siły z wolna odzyskiwać zaczęła, z komnaty wcale nie wychodziła i nikogo widzieć nie chciała; tylko co dzień wołała do siebie Jędrusia i całując jego słodkie rączęta, szlochała żałośnie.

Kozak i PannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz