•I don't want to, but I want to•

292 35 30
                                    

Tłok ludzi i ciągły hałas rozchodził się po lotnisku.

Zza szklanych ścian lotniska było widać już Nowo Yorskie wieżowce.

"Tak Wilbur, już jesteśmy." George powiedział do telefonu. "Pogadamy na miejscu, bo wsiadamy właśnie do taksówki, okej? Nie, nie ma czasu odwozić bagaży do twojego mieszkania, jedziemy teraz do szpitala. Podaj ulice na SMS-ie, pa."

Telefon bruneta zawibrował, informując o nowym SMS-ie, George podał taksówkarzowi położenie budynku. Droga nie trwała długo, lecz Tommy zdążył zasnąć. Zmiana stref czasowych jest wykańczająca, lecz George do niej przywyknął, tym bardziej, że jego zegar biologiczny nie był w dobrym stanie.

Mijali wiele budynków, droga mijała przyjemnie, gdyż taksówkarz był naprawdę przyjemny.

George szturchnął ramię Tommy'ego, w celu obudzenia go. Udało się to za drugim podejściem. Gdy dotarli pod jeden z budynków, George podał pieniądze za drogę, przy czym obaj opóścili samochód. Wszystko działo się w biegu pomimo ich zmęczenia.

Wchodząc do szpitala, szybko odnaleźli najbliższą winde, wybierając wcześniej podane przez Wilbur'a piętro. Od wyjścia z samolotu prawie w ogóle nie gadali, nie było o czym. Było to trochę krępujące, aczkolwiek po roku mieszkania ze sobą, przywykli do takich cisz.

Winda po chwili wydała dźwięk sygnalizujący zatrzymanie na danym piętrze, przed nimi ukazał się długi korytarz. Jego ściany były szare, a wystrój nowoczesny. Dominował tu dodatek jasnego drewna i roślinności. Weszli do jednego z sektorów, gdzie odnaleźli grupę ludzi. George na oko widział tam; Nick'a, Ranboo, Wilbur'a i Dristę.

Na przywitanie przytulił każdego, po czym opadł na krzesło wraz z Tommy'm. Teraz w Nowym Yorku była szesnasta. Na podwórku było już ciemno, co tylko pogarszało ich stan zmęczenia.

"Ile już trwa operacja?" George spytał.

"Tak naprawdę zakończyła się dwadzieścia minut temu, tylko poszli do bióra obgadać możliwość podania nam informacji, ponieważ nikt nie jest stąd jego bliskim, poza DRISTĄ, która akurat przyszła sobie piętnaście minut temu, a my nie możemy ich znaleźć, by im powiedzieć, że jest tu ktoś z ich rodziny." powiedział zdenerwowany Sap, na co Ranboo i Wilbur wybuchli śmiechem.

Po pięciu minutach gadania o innych tematach i nadrabianiu zaległych tematach, w drzwiach windy stanął doktor z jedną pielęgniarką za sobą, która trzymała w ręce notes, notując coś w nim.

"Więc nie mamy wyboru, kto z was jest mu najbliższy?" doktor spytał, na co drista podniosła rękę, informując, że jest jego rodzeństwem.

"No więc, panno Smith. Clay obecnie śpi, pod czas operacji wykryliśmy, że dwutlenek węgla masakrycznie uszkodził płuca. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, by ocalić oskrzela. Przez te sześć godzin również dowiedzieliśmy się o czterech oparzeniach drugiego stopnia. Przez jakiś czas zawroty głowy będą całkowicie normalne. Możliwe, że będzie miewał gorączki. A teraz przepraszam, lecz muszę już iść. Możecie do niego wchodzić, lecz nie budźcie go na siłe. A wypis dostanie jutro z rana, ponieważ nie ma tu nic poważnego."

"Dziękuje, dowidzenia." powiedziała Drista.

"No dobra, to wy dziewczyny idźcie, my zaraz dojdziemy." Wilbur rzucił w ich stronę, na co pokiwały głową, wchodząc do sali.

"Jest sprawa, gadaliśmy o tym kilka godzin temu, no więc.. Ty George mieszkasz ze mną, a Wilbur z Tommy'm. Któryś z was musi mieszkać u mnie, by mógł zając się Dream'em gdy będę miał potrzebe wyjścia. A Tommy jest jeszcze dzieckiem, więc nie masz wyboru." powiedział Ranboo w stronę George'a.

"Oh, com'on sam jesteś dzieckiem." przewrócił oczami Tommy.

"Dobra, niech wam będzie. Ale ja mam studia, muszę wrócić na poniedziałek."

"Nie możesz przeprowadzić ich zdalnie?" Ranboo mruknął pod nosem.

"Wiele dla niego oddałem i nie mam zamiaru tego powtarzać, ten tydzień studii mogę odpóścić, ale potem już wracam." odpowiedział George, lekko zdenerwowanym tonem.

"Czyli półtora tygodnia w Nowym Yorku spędzisz?"

"Maksymalnie, nawet nie ma opcji, że dłużej. Mam pracę, dom, studia i przyjaciół. Sytuacja z oddaniem wszystko na spędzenie jebanych miesięcy w Nowym Yorku się nie powtórzy. Tamtym razem te miesiące poszły się dosłownie JEBAĆ. Nie będę marnować więcej swojego życia." Powiedział, po czym odszedł w stronę sali.

Ranboo, Wilbur i Tommy stali, patrząc się w jeden punkt.

"Czuję, że za głęboko go to uderzyło." powiedział Tommy, również odchodząc w stronę sali po chwili.

W sali znajdowało się jedno łóżko, a za nim okno na całej powierzchni ściany, z widokiem na miasto.

Ściany były białe, a pomieszczenie wydawało się zimne. Jedyne co dodwało uroku temu pomieszczeniowi to musztardowe, zamszowe zasłony i ogromna monstera w rogu pomieszczenia, w czarnej marmurowej donicy.

Pierwsze co wbiło się w oko George'a, to bladość Dream'a. Jego policzki nie zawierały rumieńcy, jego piegi nadal widniały na jego twarzy, w tym samym odcieniu. Z wyglądu, stylu, sylwetki, nie było w ogóle zmian.

George usiadł koło niego na taborecie, wsłuchiwając się w rozmowę innych.

Jego usta zmusiły się jedynie na krótkie "hej Dream".

Nigdy nie myślał, że czuje do niego zrazę, za to, co mu zrobił. I ma nadzieję, że jej nie poczuje.

an: fajnie by było jakieś wesołe zakończenie dać, hm?

Liberty •Dreamnotfound• (Sometimes2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz