Dom, do którego wszedł, zionął już niemal pustką. Jeszcze kilka tygodni temu na ścianach pyszniły się obrazy Jacquesa Louisa Davida malarza Napoleona, za które zapłacił krocie, a które oddał na pokrycie karcianych długów. Hol niegdyś ozdobiony kosztownymi dywanami, porcelanowymi wazami, kryształowymi lampami oświetlającymi paradne schody prowadzące na wyższe piętra również zniknęły. Drogie fotele i sofy przedwczoraj zostały zabrane przez jednego z paryskich lichwiarzy.
Zaprzestano codziennych dostaw świeżych egzotycznych kwiatów, którymi zachwycały się sprowadzane do pałacu kobiety. Nigdy nie nazywał ich kochankami. Nie starał się o nie, nie adorował i nie nadskakiwał, bo zajmowały w jego życiu tylko chwilę. Krótką i przelotną. Taką, w której miały zaspokoić jego mniej lub bardziej perwersyjne popędy. Kiedy kolejni wierzyciele zaczęli się upominać o swoje pieniądze, wystawiał weksle, które okazały się bez pokrycia. Na bankierach jego nazwisko przestało robić już jakiekolwiek wrażenie, a za jego plecami, zaczęto szeptać o tym, że stał się niewypłacalny.
— Moreau! — wrzasnął na całe gardło.
Wściekły wszedł do gabinetu. Ciężkie drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, wyrywając dziurę w drogiej jedwabnej tapecie. Zaklął i złapał za stojącą na niewielkim stoliku wazę i cisnął nią o gzyms kominka. W ataku szału chwycił za figurkę cygańskiej tancerki z weneckiego szkła.
— Rób tak dalej, a nie będziesz miał nic więcej do sprzedania. — Coś szepnęło mu do ucha. Ale było już za późno.
Jego wściekłość była tak ogromna, że delikatne szkło trzasnęło mu w dłoni, kalecząc ją. Potok przekleństw popłynął z jego ust, kiedy spojrzał na poranioną dłoń. Drżącymi rękoma sięgnął po karafkę i nalał sobie do szklanki koniaku. Odstawiając ją, zobaczył odciśnięte ślady okrwawionych palców na krysztale.
— Do diabła, Moreau! Gdzie jesteś?! — Wstrząsnął jeszcze raz.
W drzwiach pojawił się ponuro wyglądający mężczyzna. Miał długą i wąską twarz z policzkami poznaczonymi bliznami po ospie. Niepokojące wrażenie robiły oczy. Zwężone i srebrne, jakby pozbawione tęczówek, za to ozdobione czarnymi źrenicami, które nadawały upiornego wyglądu jego twarzy. Patrzyły spod siwych, krzaczastych brwi z zadowoleniem i drwiną. Długie, białe, potargane włosy sięgały mu niemal do ramion. Pomimo zwalistej sylwetki poruszał się szybko i bezszelestnie. Zatrzymał się w progu, nerwowo bawiąc się zegarkiem zawieszonym na złotym łańcuszku, zdobytym podczas jednej z bójek w nadsekwańskiej spelunce. Patrzył na barona z niepokojem. Domyślił się, że jego pan został po raz kolejny posłany do diabła przez piękną panią Budhon, lecz czemu był przerażony?
— Wzywał mnie pan? — zapytał, nieprzyjemnym ochrypłym głosem.
Baron jednym haustem opróżnił szklankę z koniakiem i wytarł kantem dłoni usta naznaczone blizną.
— Tak! — Z trzaskiem odstawił szklankę na tacy, uderzając o karafkę. Kryształ zadzwonił dźwięcznie. Spojrzał jadowicie na sługę.
— Powiedz mi coś, Moreau. — Uważnie zlustrował strój stojącego w progu mężczyzny. Jego służący przypominał jednego z tych rzezimieszków czających się w ciemnych zaułkach Paryża. — Jaki diabeł sprawił, że pokojówka mojej, panie świeć nad jej duszą, żony... — powiedział to, nie ukrywając sarkazmu w głosie. —... nie gnije na dnie Sekwany? — zapytał cicho i niemal uprzejmie.
CZYTASZ
Na progu raju (Zakończone)
RomancePółuśmieszek czający się na jego ustach i błysk w niemal czarnych oczach mówiły jej coś innego. Przez sekundę albo dwie wpatrywał się w nią tak intensywnie, że aż zabrakło jej tchu. W białej niby niedbale zarzuconej na ramiona koszuli, w czarnych je...