Kruk przechadzał się dostojnym krokiem pomiędzy ośnieżonymi grządkami. Zatrzymywał się co kilka kroków i rozgrzebywał grubym dziobem śnieg. Miriam siedziała nieruchomo na ławeczce i przypatrywała się zwierzęciu. Czarne metalicznie połyskujące w słońcu pióra przyciągały jej uwagę. Lekko oszronione mrozem, tak bardzo przypominały jej włosy ozdobione srebrnym pasmem.
Myślała o Bertucciu każdego dnia, czując jak bardzo, jest bez niego niekompletna. Miewała takie chwile, kiedy najchętniej zabroniłaby całemu światu, być szczęśliwym. Nasza pamięć to tyran, który potrafi nas zadręczać i sprawiać ból, pomyślała. Kiedy nawiedzały ją wątpliwości, ściskała w palcach jego obrączkę i przebiegała wzrokiem po wygrawerowanych na niej słowach.
2 lipca 1816 r.
Żyję, żeby kochać. Miriam.Nie można odzyskać tego, co straciliśmy, możemy jedynie sprawić, by kolejne były pełne uśmiechu i szczęścia powiedziała jej któregoś ranka, Eloise, kiedy kolejny raz zastała ją płaczącą w kuchni. Musiała przyznać jej rację, bo co może jej przynieść płacz. Dzięki tym słowom, na powrót zaczęła doceniać małe przyjemności i się uśmiechać. To z czasem pozwoliło przestać opłakiwać zaginięcie męża i zaczęła odzyskiwać go we wspomnieniach i wszystkich radosnych chwilach, które z nim przeżyła.
Mimo to zdarzało się jej płakać w samotności, tak by nikt tego nie widział. A czasem tak jak dzisiaj pozwalała, płynąć swoim myślom bez konkretnego celu. To było lepsze, niż rozmyślanie o tym, co stało się z jej mężem. Tak bardzo za nim tęskniła. A najbardziej wtedy, kiedy była radosna i chciałaby się z nim podzielić tym szczęściem. Kiedy była smutna i chciałaby się do niego przytulić. Kiedy jest zła i tak bardzo chciałaby mu powiedzieć dlaczego.
Chcąc odrodzić się od smutnych myśli, pogładziła się po brzuchu ukrytym pod ciepłym futrem. Bolały ją plecy, stopy i Bóg jeden wie co jeszcze, ale poza tym czuła się dobrze. Była jedną z tych szczęśliwych kobiet, które dobrze znoszą ciążę. Promieniowała energią i uwielbiała każdą chwilę, swojego błogosławionego stanu. Mroźne powietrze cięło jej gardło, ale zaciągała się nim z przyjemnością. Niebo było fantastycznie niebieskie, a świat był pokryty mieniącą się bielą, pod którą skrywały się wszystkie niedoskonałości. Mróz skrzył się na uśpionych roślinach, niczym diamenty w naszyjniku, jaki kiedyś podarował jej Bertuccio.
— Miriam! Gdzie jesteś?! — Głos Colett rozniósł się po ogrodzie, przepłaszając kruka, który z głośnym protestem wzniósł się w powietrze.
— Tutaj!
Zza załomu żywopłotu, wynurzyła się Colett. Patrzyła na swoją przyjaciółkę, która stała się elegancką kobietą. Ciemnogranatowy plaszcz, z ciepłej wełny, okrywał jej ramiona, a kaptur ozdobiony farbowanym na czerwono futrem, chronił przed zimnem.
— Na litość boską! Czemu siedzisz na mrozie!? Zmarzniesz! — Podeszła patrząc na Miriam, groźnie marszcząc brwi.
— Nie jest mi zimno.
CZYTASZ
Na progu raju (Zakończone)
RomancePółuśmieszek czający się na jego ustach i błysk w niemal czarnych oczach mówiły jej coś innego. Przez sekundę albo dwie wpatrywał się w nią tak intensywnie, że aż zabrakło jej tchu. W białej niby niedbale zarzuconej na ramiona koszuli, w czarnych je...