chapter one

291 24 5
                                    

Wooyoung

Kojący podmuch lodowatego powietrza owiał swobodnie me rozgrzane policzka, gdy pochyliłem się delikatnie nad metalem szklanej barierki. Spoglądałem niemal łakomie kilka pięter w dół na nieświadome istoty ludzkie, przemierzające śpiesznie ulice, wyłapując nieśmiało pewne momenty z życia, którego mi nigdy nie będzie dane posiadać.

Nie, że jestem pesymistą... w zasadzie pozostawanie optymistą to ostatnie co utrzymuje mnie stale przy mym nudnym i odrobinę dojmującym żywocie, lecz wciąż wyróżniam nieliczne realia. Jestem zmęczony ciągłą egzystencją, która nie daje mi nic więcej niż cierpienie przerywane ulotnymi chwilami radości... lub cóż po prostu znużony tym dniem.

Odwróciłem wzrok od szczęśliwej pary, romansującej otwarcie w głębi pobliskiego parku, aby znów przyjrzeć się przez perfekcyjnie wytarte szkło wysprzątanemu przeze mnie mieszkaniu. Śnieżne meble nieposiadające krzty poszarzałego kurzu, niemal błyszczące w łagodnym, wieczornym świetle panele w odcieniu chłodnego dębu, blat kuchenny niezaplamiony, prócz jednego pozostawionego talerza z wyśmienitym daniem o nienagannym smaku sporządzonego starannie wedle upodobań mego partner. Ta nadzbyt zadbana czystość przyprawiała mnie wręcz o dreszcz zimna. Wszystko perfekcyjnie białe, blade w swych jasnych odcieniach... lecz nie przytulne. Jednak powinno pozostać idealnie zadbane, aby nie rozsierdzić drugiego mieszkańca.

Cofnąłem się znów do chłodnego ciepła, by uniknąć niechcianej choroby, nim po raz ostatni poprawiłem odstające poduszki, uklepując je wolnym, finezyjnym ruchem. Poprawiłem również własne ubrania, upewniając się, iż są w idealnym nienaruszeniu, nim zatrzymałem się przy drzwiach, wsłuchując się leniwie w ciche, rytmiczne uderzenia ściennego zegara.

Prawie północ. Jeszcze piętnaście minut, nim powinien powrócić mój życiowy partner, lub zanim ja otrzymam nienadany sygnał, aby próbował odszukać go gdzieś pomiędzy alejami blokowymi w pobliżu. Cieszył mnie fakt, że zazwyczaj wracał przed rozpoczęciem nowego dnia ze swoich zwykle codziennych spotkań rozrywkowych w pubach i klubach, które odwiedzał z przybocznymi partnerkami tuż po zakończeniu pełnego wymiaru godzin pracy.

Byłem zazdrosny? Odrobinę, może, lecz nie miałem pewności czego do końca. Możliwości wychodzenia bez żadnych ograniczeń, prócz tych, które narzucone zostaną przez pracodawcę kolejnego dnia? Czy zazdrosny o mojego faceta, który każdego dnia spotyka się z kolejną ładną tancereczką - zapewne świeżo zatrudnioną przez niego w firmie - która zdobywa jego serce i kilkaset sztyk pieniędzy premii? Zapewne oba? Choć przywykłem, wiedząc, iż po powrocie z mojej pracy... w zasadzie to pasji, powinienem był zaopiekować się domem.

Obowiązki.

Cichy stukot kluczy, oraz stłumiony gwar bełkotliwej mowy przeplatanej przekleństwami, przywrócił mnie do granic rozsądku. Szybko pospieszyłem, aby otworzyć drzwi przed moim partnerem i nie pozwolić mu męczyć się dłużej z zamkiem. Intensywny zapach zgniłego alkoholu zmieszany z nieświeżym, papierosowym, wypełnił niewielki przedsionek, niemal agresywnie pchając resztki obiadu w moim żołądku do zwrócenia. Cofnąłem się o krok, niemal zaskoczony, czując, jak nieświeży zapach szczypie boleśnie moje oczy.

-Odsuń się - Warknął znajomy, chropowaty głos o ostrym, nachalnym brzmieniu, gdy duża dłoń odparła moją pierś. Próbowałem uspokoić oddech, nim przegoniłem zamglone łzy.

-Kochanie, kim on jest? - Spytał kolejny, tym razem piskliwy, irytujący ton. Nie. To nie mogło być prawdą. Nigdy nie posunąłby się tak daleko, aby przyprowadzić ze sobą jedną ze swoich dziwek do naszego domu,

Otworzyłem oczy, wędrując wpierw po krępym, ciężkim ciele. Wysoka budowa udekorowana była napęczniałymi mięśniami, które spinały się i rozluźniały nieopanowanie pod działaniem ogłupiającego alkoholu. Czarne, krótkie włosy wydały się mokre od potu, lub niewielkiej wilgoci zawisłej w powietrzu, lecz oczy... ciemne źrenice wbite we mnie z taką nienawiścią i agresją. 

Przełknąłem.

-Nikt. Chodźmy - Warknął mój mężczyzna w odpowiedzi, łagodnie popychając szczupłą talię blondwłosej kobiety o perfekcyjnie bladej skórze.

-Jiin*? - Szepnąłem w czystej dezorientacji, unosząc prawdą dłoń, aby wymownie ukazać złoty pierścień okalający mocno mój palec serdeczny. Czarnowłosy tylko prychnął w odpowiedzi, przywracając oczami, nim poruszył się w kierunku dziewczyny, przyglądającej nam się z odległości kilku kroków.

-To twój mąż? - Spytała jedna z jego dziwek, zapewne dostrzegając obrączkę na wyłącznie mojej ręce. Wiedziałem, że Jiin już dawno temu zaprzestał jej nosić, z początku tłumacząc to problemem, jaki mu sprawiała w pracy, lecz teraz wiedziałem, iż to jedynie stek bzdur. Przestałem być już tak naiwnie ślepym.

Chwyciłem dłoń mojego mężczyzny, próbując zmusić go, aby się zatrzymał i ze mną porozmawiał, tak, jak miało to miejsce przed kilkoma laty. Nim nasz związek zaczął każdego dnia rozpadać się kawałek po kawałeczku.

-Zostaw mnie! - Warknął, siła, odpychając mnie na pobliską ścianę. Jęknąłem, gdy moje plecy zderzyły się z gruzem, a kręgi wbiły się w śnieżną farbę, naciskając na i tak już posiniaczoną po wczorajszym wypadku skórę.

-Nie, poczekaj - Próbowałem znów desperacko go zatrzymać, widząc strach w oczach drugiej kobiety, lecz pięść sprowadziła mnie na parter.

Poczułem, jak moja skroń uderza boleśnie o chłodne panele, a kostka wykręca się nienaturalnie w upadku. Stęknąłem, słabo rejestrując, jak kobieta ucieka z cichym krzykiem, nim zimno owiało moje obolałe ciało.

Jedyne co mi pozostało, to zapaść w mrok.



* przypadkowe imię, które chyba od ostatniego shota będę używać dla stworzonych postaci

A little more warmth //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz