Westchnąłem lekko, wypuszczając oddech, o którym nie wiedziałem, że wstrzymuje. Powietrze stało się nagle rzadsze i orzeźwiające, pozwalając mi uchwycić zapomnianego tchu bez niewygodnej obecności mojego męża. Czy teraz całe moje życie będzie tak wyglądać? Będę każdego dnia mierzył się ze sprostaniem wyzwania, jakie otrzymam od osoby, której zadaniem była bezwarunkowa miłość? Zostanę zmuszony, aby walczyć o oddech i zachowanie jasnego umysłu za każdym razem, gdy znajdzie się w moim otoczeniu, lub – co gorsza – wymierzy cios? Co stało się z dawnym uwielbieniem? Urokiem ugruntowanym głęboko w jego źrenicy, gdy wpatrywał się we mnie z rozkoszą i oddaniem?
Nie mogłem go zostawić. Nie miałem pieniędzy, znajomości, adwokata... nikogo, kto pomoże mi w przyszłości, lub chociażby wesprze w czasie rozwodu. Jak ja marzyłem, by to wszystko, cała jego przemiana i nienawiści, było jedynie koszmarnym snem pełnym udręk i trosk, który przeminie wraz z upływem mrocznej nocy. Z każdym kolejnym przebudzeniem uświadamiałem sobie jednak, iż to nie ta część życia była marą, lecz me wcześniejsze życie usytuowane w walorach spokojnej sielanki.
Minęło, straciłem cały mój cudowny świat na rzecz czyjegoś kaprysu... nie żywiłem jednak urazy. Zasłużyłem na swą niedolę. Pokładałem zbyt wiele nadziei, widocznie nie dając wystarczająco do siebie, by zadowolić moją drugą połówkę, która ofiarowała mi tak wiele.
Wszedłem do nowoczesnego budynku firmy lekko oczarowany tłumem ludzi, który wyrósł nagle spod grubych warstw betonu. Dosłownie, jakby wszyscy praktykanci, ich trenerzy, ale i również osoby postronne, których nigdy niedane mi było zobaczyć w pełnej okazałości, wypłynęły na ciasne korytarze. Gdzieś spośród plątaniny ludzkiej dostrzegłem znajomą twarz o dużej, umięśnionej sylwetce.
-Chan? - Dotknąłem jego ramienia, na co wzdrygnął się niemrawo, powoli odwracając się w moim kierunku. Wyraźnie zwlekał, zanim na jego twarzy pojawił się szeroki, głupkowaty uśmiech - Widzę, że chłopaki namówili cię do kilku shotów - Zachichotałem łagodnie, uklepując nadmiar koszuli, który nagromadził się niedbale na jego mięsistym barku. Mrukną niewyraźną odpowiedź, dąsając się przy tym, jakby niezadowolony z potoku poprzedniego wieczora - Co się dzieje? - Skinąłem głową w kierunku, w którym tak ambitnie podążał tłum. W oddali dostrzegałem wyraziście złote kosmyki Felixa.
-Jakieś znane osoby mają przyjechać, które zaczynały tak, jak my, czy coś - Wykrztusił w końcu wymuszoną odpowiedzi, lekko krzywiąc się, gdy pewna rozmowa w oddali wybrzmiała głośniej, niż powinna.
Zmarszczyłem brwi w niedowierzaniu. Przybycie Sana... teraz to... Czy naprawdę tak wiele rzeczy wydarza się poza moją wiedzą, każdego dnia atakując mnie ponownie kolejnym zaskakującym szczegółem? Zaczynałem powoli rozważać, czy przypadkiem Jiin nie udzielił kilku porad mojemu przełożonemu, aby nie pokładać we mnie zbyt wielu nadziei. Cóż, byłem w stanie uwierzyć w tą - nie tak niemożliwą - teorię, zwłaszcza, iż mój mąż był po samym CEO drugą najbardziej szanowaną osobą w całym popieprzonym miejscu.
Westchnąłem, pozwalając, aby Bangchan zaprowadził mnie w miejsce wezwania, z każdym krokiem uświadamiając sobie coraz bardziej, gdzie zmierza ten pokrętny korytarz. Nieomylnie utwierdzono mnie w tym przekonaniu, gdy przekroczyliśmy spękaną framugę podwójnych drzwi. Monumentalna sala rozciągająca się wzdłuż i wszerz dobudowanej przed minionymi latami partiami budynku o ciemnych, niemal mrocznych odcieniach i licznych oknach wyodrębniających szczyt pomiędzy zwieńczeniem ścian a początkiem kosztownie oświetlonego sufitu. Przed laty nerwowy wzrok podążający chaotycznie po świeżych ścianach, kiedy panika pożerała logiczny umysł. Znałem każdy cal przeklętej hali, w której rozpocząłem swą parszywą karierę. Tragiczne przesłuchania wokalne i - jeszcze błędniej trafne - taneczne, na wieki zapadły w głąb mego umysłu, jako największe zło oraz niewyobrażalna udręka.
CZYTASZ
A little more warmth //WooSan
Fanfiction"Naiwny? Tak jestem. Wręcz niezwykle. Podążając za marzeniami, nie zważałem na konsekwencje... w zasadzie nie dostrzegałem ich, aż nie było zbyt późno, aby naprawić błędy przeszłości. A więc pozostałem w beznadziejnym życiu, pochłoniętym przez toksy...