chapter nine

154 18 14
                                    

Drzwi uchyliły się leniwie, z cichym, nieznacznym piskiem nienaoliwionych zawiasów. Chłód zadrżał na moim ciele, ostudzając wzburzone emocje, aby pozwolić mi chwycić drżący oddech. Noc była wyjątkowo mroczna, wykluczając nawet pojedyncze gwiazdy mrugające na węglowym nieboskłonie. Zapełniony parking, wydawał się zaś opustoszały z każdej ulotnej duszy, sprawiając wrażenie niemal cmentarnie dojmująca, lecz dziwnym trafem nie czułem strachu, czy też zima. Ciepłe, bezpieczne ramiona ochronnie otaczały moją talię, używając odrobiny siły, aby łagodnie oprzeć mnie na swojej pokaźnej sylwetce. Zamknąłem powieki, powoli oddychając orzeźwiającym lodowatym powietrzem, które szczypało łagodnie przemoczone policzka.

-Wooyoung? Wszystko w porządku? Proszę, powiedz coś - Błagał cicho San, nie ważąc się poruszyć, jakby zmiana ułożenia jego dłoni miała mnie złamać. Wydawał się przerażony moim stanem i zdrowiem, sprawiając, iż własne serce rozpływało oraz topiło się w moim wnętrzu.

-Tak, tylko sekundę - Poprosiłem cicho, delikatnie odwracając się w jego ramionach, by wtulić twarz w jego twardą pierś. Nie zaprzeczył. Nie odepchnął mnie, wręcz przeciwnie. Jego dłonie ostrożnie ułożyły się na moich plecach, otulając mnie mocnej, jakby próbował uchronić mnie przed przerażającym chłodem powietrza. Poczułem, jak policzki rozgrzewają się pod natrętnym różem, brutalnie odznaczającą upokorzenie na zwykle pobladłym odcieniu.

-W porządku. Oddychaj - Szeptał równie słabo, ostrożnie pieszcząc skórę wzdłuż mojego kręgosłupa, tworząc niewidzialne wzorzyste kręgi o nieokreślonych kształtach i rozmiarach.

-Dziękuję... - Mruknąłem w pełni szczerości po minutach mijającego gwałtownie czasu, ostrożnie odsuwając się od jego dużej sylwetki. Przetarłem wilgotne powieki, po raz ostatni chwytając głęboki oddech wytchnienia - Za wszystko, co dla mnie zrobiłeś... nie musiałeś...

-Ale chciałem, zapomnij o tym, proszę. To nic wielkiego - Poczułem, jak jego dłoń ostrożnie pełznie na mój kark, masując go spokojnym tempem.

-Przepraszam, jeśli teraz będziesz mieć problemy z mojego powodu... - Uniosłem spojrzenie, nim moje oczy otworzyły się szeroko - Krwawisz! - Spanikowałem, unosząc dłoń do jego zranionego policzka, w przerażeniu obserwując, jak krew agresywnie sączy się z niewielkiego, acz głębokiego rozcięcia na wysokości kości policzkowej.

-W porządku - Ostrożnie chwycił moją dłoń, przyciągając ja cale niżej, nim uśmiechnął się delikatnie.

-Nie, to nie jest w porządku... Musimy się tym zająć - Mruknąłem, poklepując się po kieszeniach w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego, aby zabezpieczyć jego świeżą ranę.

-Dam sobie radę sam - Zapewniał uparcie mężczyzna, jak gdyby cały jego policzek nie ciemniał od szkarłatu własne krwi.

-Proszę, pozwól mi zrobić choć to - Błagałem zawzięcie, rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś apteki całodobowej. San westchnął pokonany, spoglądając niedowierzająco w moim kierunku.

-Uparty jesteś.

-Przyganiał kocioł garnkowi. Chodź. Ostrożnie - Poprowadziłem go powoli do najbliższej ławki o niezadbanym kształcie i poszczerbionym lakierze, martwiąc się, jak wiele masywnych kropel krwi spływał po jego szczupłej skórze policzka - Poczekaj tu, w porządku? - Poprosiłem cicho, a gdy tylko skinął głową, ruszyłem niemal biegiem w kierunku szmaragdowego neonu pokrytego napisem z czerwonego ledu.

Szybko poprosiłem o najpotrzebniejsze rzeczy, nim ponownie wyszedłem z apteki, biegnąc w kierunku pozostawionego przeze mnie mężczyzny. Choi odchylił głowę do tyłu, upierając się wygodnie i o dziwo stabilnie na spróchniałym drewnie ławki, wpatrując się swobodnie w nocną czerń nieba. Jego oddech był już zadziwiająco spokojny i opanowany, niemal płytki, jak mogło się wydawać.

-Jestem - Zawowałem z łagodnym uśmiechem, gdy szybko powrócił wzrokiem w moim kierunku. Jego aura nagle stała się jasna i uprzejma, jakby mój powrót był dla niego największy szczęściem.

-W końcu. Myślałem, że się tu zestarzeje - Marudził rozbawiony, gdy przykucnąłem przed nim, pomiędzy jego nogami, ostrożnie ciągnąć go odrobinę niżej i łagodnie przechylając jego twarz w prawo, by zyskać lepszy kąt. Zmoczyłem wacik spirytusem, ostrożnie wyciskając zebrany nadmiar.

-Zapiecze - Uprzedziłem, przykładając watę do pokaźnego rozcięcia, wycierając, aż krew nie zaprzestanie swojego natrętnego biegu. Choi syknął lekko w umiarkowanym bólu, nim przygryzł dolną wargę, tłumiąc pozostałe odgłosy - Zaraz skończę - Obiecałem, ostrożnie przecierając jego szkarłatny policzek, by pozbyć się śladów zranienia, zanim bardzo wolno przykleiłem przeźroczysty plaster, pokrywają ranę. Jego skóra była miękka i delikatna. Taka ciepła pod moimi opuszkami palców.

-Wooyoung? - Spytał powoli, gdy moja dłoń pozostała przyklejona do jego policzka. Otrząsnąłem się z szoku, szybko odrywając ramię od jego twarzy, a moje przeklęte, zdradliwe policzka znów paliły czerwienią upokorzenia - Czy mogę cię odprowadzić do domu? - Zapytał spokojnie, gdy jego brunatne spojrzenie zabłyszczało w czystej nadziei.

-Oh, nie mieszkam daleko - Próbowałem brnąc w kłamstwo, wiedząc, iż jeśli Jiin dowiedziałby się o czymkolwiek, co zaszło tego wieczoru, zabiłby nie tylko mnie, ale i Sana. Co jak co, ale był niezwykle zazdrosnym człowiekiem.

-Proszę, poczuję się lepiej, jeśli będę pewien, że nic ci się nie stało po drodze - Uśmiechnął się nieszkodliwie, a ja pozostałem z dylematem, czując, jak moje serce bije mocniej od niepewności, nim posłusznie skinąłem głowa, całkowicie oczarowany jego błagającymi, kocimi oczami w kształcie perfekcyjnych migdałów.

Nie spieszyliśmy się, gdy swobodnie wędrowaliśmy chodnikiem w pobliżu ulicy, gdy szumy głośnego miasta w piątkową noc dochodziły stłumione, ku naszej atmosferze. Rozmowa z nim była... wygodna. Przeskakiwał gładko z tematu na temat, nie zagłębiając się w nieprzyjemne szczegóły, ale nie traktując rozmowy jedynie powierzchownie. Słuchał, gdy opowiadałem o moich troskach, marzeniach i planach, samemu wyrażając postronną opinię, która trafiała w punkt. Był zabawny, wygłupiając się jak pięciolatek, by w sekundę później wytrzeźwieć, nabierając pokaźnych, groźnych kształtów, otaczając ochronnie moją talię, gdy minęła nas grupa upitych mężczyzn wyrzuconych z pobliskiego padu. Z uroczego szczeniaka, nagle przemienił się we wściekłego Cerbera, pozbawionego co prawda dwóch głów, lecz wciąż groźnego, zwłaszcza kiedy jego pęknięta twarz zaczęła łagodnie puchnąć.

-Uwielbiam się przytulać - Wypalił nagle, sekundę później - Zwłaszcza, gdy jestem pijany. I często bez okazji - Zaśmiałem się głośno, lekko kuląc się w rozbawieniu - No co? - Zatrzymał się zaskoczony z lekkim pochmurnym oburzeniem, spoglądając w moim kierunku.

-Uważam, że to urocze - Wyznałem, wciąż chichocząc idiotycznie.

-To dlaczego się śmiejesz? - Spytał, potrząsając ramionami.

-Z ciebie? - Nie kryłem rozbawienia, jego słodkimi dąsami.

-Czemu?! Nie śmiej się! - Na jego twarzy rozbłysł sprzeczny uśmiech, gdy jego dłonie ostrożnie chwyciły moją talię, utrzymując mnie w tyle, gdy rzuciłem się do biegu - Już mi nie uciekniesz - Zaśmiał się, ostrożnie popychając ku najbliższej ścianie, by utrzymać w ryzach.

Śmiech dobiegł końca. Jego ramiona wylądowały po obu stronach moich własnych, a o cale wyższa sylwetka lekko górowała nade mną, lecz nie w przytłaczający sposób. Był blisko, wystarczająco, bym mógł poczuć jego ciepły oddech na moich ustach, jednak oczy nie stały się dzikie z bezwzględnego pożądania. Brunatne migdały były miękkie i niepewne, czekając na moje pozwolenie.

Czekając, na moją odpowiedź.

A little more warmth //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz