chapter twenty-six

133 15 9
                                    

-Już dobrze. Nie zrani cię - Mruczał San, a jego głos był przyjemny, upojny, pomimo szorstkiej pozostałości po okrutnym warczeniu. Jego ramiona były niemal zaborcze, otaczając moją talię i ramiona delikatnie, lecz ciasno w ochronnym uścisku, a słabe słowa zagłuszały mi wszelkie duszące się szumy mojego byłego męża, który wciąż nie potrafił zebrać w sobie wystarczająco sił, aby choć wstać - Czy wszystko w porządku? - Spytał czule, równie łagodnie odsuwając mnie od siebie po krótkich sekundach odpoczynku, aby uważnie przyjrzeć się mojej twarzy. Byłem zaskoczony dogłębną troską, jaką mnie obdarzył.

Zaskoczyło mnie, gdy ponownie potarł kącik moich ust, lecz jego dotyk był znacznie subtelniejszy, niemal niezauważalnie usuwając zeszły ślad po porannej drożdżówce z czekoladą. Kiedy spojrzał na mnie zmartwiony, pokręciłem głową, by zapewnić go w przekonaniu, iż jestem cały i zdrowy... bezpieczny w jego ciepłym objęciu.

-Myś...lisz, dzi...wko, że m...ożesz tak ucie...kać w rami...ona by...le kogo! - Jiin brzmiał żałośnie, prawie niesłyszalnie z tym swoim surowym głosem o bezdźwięcznej barwie. Przełknąłem na zniewagę, postanawiając nie reagować. Nie było sensu dyskutować z kimś, do kogo nigdy nie dotrze prawda.

-Jeśli jeszcze raz tak do niego powiesz, nic nie powstrzyma mnie przed zniszczeniem twojego życia - Warknął San w odezwie, lecz nigdy nie spojrzał w kierunku dogorywającego mężczyzny. Jego ciepłe i czułe spojrzenie wpatrzone było we mnie słodko, pomimo jadu ukrytego w groźbie przemowy. Mój umysł stał się tępo pusty, próbując przeanalizować niedorzeczny kontrast między nienawiścią i uwielbieniem, gorzkością i słodyczą - Czy możesz chodzić? Zanieść cię? - Spytał tak cicho, że ledwo byłem w stanie go usłyszeć, prawdopodobnie by nie dać mojemu mężowi kolejnych powodów, aby robić ze mnie pośmiewisko. Pokręciłem jednak głową, stawiając niestabilny, drżący krok w kierunku wyjścia, a jego dłonie beznamyślnie odnalazły moje ramiona, aby wspomóc bezużyteczne ciało w przeprawie. Naprawdę doceniłem jego pomoc... ze wszystkim, nie tylko jako podporę dla mojego zachwianego organizmu, ale i ratunek... możliwe, że po raz drugi zawdzięczałem mu życie - Ostrożnie - Mruknął ostrzegawczo, a jego głos był lekko zawiedziony, jakby nastawił się, iż będzie mógł mnie podnieść. Uśmiechnąłbym się, gdybym potrafił zebrać wystarczająco sił.

Wypuściłem drżący oddech, o którym nie wiedziałem, że wstrzymywałem, dopiero na obszernym, acz pustym korytarzu, gdy San bezpiecznie pomógł mi oprzeć się o ścianę. Nie spodziewał się jednak, iż moje wątłe nogi zasłabną w chwili, gdy jego palce opuszczą moją skórę, a ja zsunę się w dół po ścianę, jak bezużyteczny worek ziemniaków. Kątem oka wyłapałem panikę w jego cudownych oczach, gdy schylił się zatrważająco szybko, aby podnieść mnie z powrotem. Zatrzymałem go jednak, nim zdążył unieść mnie na, choć cal nad moje możliwości.

-Poczekaj, proszę - Szepnąłem słabo, złamanym głosem, który w pierwszej chwili nie wydawał się aż tak niestabilnym. Czułem, jak płuca protestowały nad choćby sekundą odebrania im oddechu, starając się nieudolnie wolno uzupełnić przeszły brak.

Choi zatrzymał się grzecznie na nietypowe błaganie pełnie rozpaczy, niemal martwy w swych ruchach, zanim i jego plecy uderzyły z głośnym chrząknięciem o pobliską ścianę, a on kucnął tuż obok mnie, zważając jednak, aby nasze ramiona się nie stykały. Nie skomentował, gdy schowałem głowę między ramionami, przechodząc przez jeden z większych kryzysów. Po prostu tam był, spokojnie oczekując, aż poukładam zrujnowane cząstki siebie. Gdy tylko pierwsze łzy spłynęły okrutnie w dół po moich policzkach, jego silne ramię otarło się o mój kark, swobodnymi, nieśpiesznymi ruchami kojąc go u wypukłego szczytu. Wahałem się tylko przez kilka chwil, zanim oparłem czoło i jego umięśniony bark, pozwalając, aby więcej rozpaczy ujrzało światło dzienne... a on tam po prostu był. Był, by mnie przytulić, ostrożnie mrucząc słabą plątaninę niezrozumiałych słów.

-Ciii, nie ma sensu, abyś dłużej wylewał te brzydkie łezki przez niego - Wymamrotał w końcu, gruchając lekko, gdy uniósł mój podbródek i, pomimo sprzeciwu, wytarł wszelkie mokre ślady z mojej twarzy. Poczułem, jak grube wypieki rozkwitają swe barwne pąki pod jego delikatnymi opuszkami, zapewne tworząc ogromne rumieńce pokrywające cały obszar policzków  - Nie zasługuje na twoje cierpienie - Szepnął, ostrożnie przyciągając mnie do siebie, a ja poddałem mu się, jak szmaciana lalka, gdy ostrożnie pocałował moje czoło. Jego usta były zbyt miękkie, by być prawdziwe... lub po prostu nie przywykłem do takich trosk. Jiin zawsze był szorstki, jakby umyśle pragnął pokazać swoją męskość w swej ostrości wyznawanych uczuć. I lubiłem to, naprawdę, jednak ten delikatny dotyk, czułe muśnięcia... moje serce miękło bezwładnie pod czystym, choć możliwie wyimaginowanym uwielbieniem. 

-Ale to wszystko moja wina - Jęknąłem, unikając jego spojrzenia, gdy ponownie odsunął się, aby na mnie spojrzeć. Naprawdę nie potrafiłem uwierzyć, dlaczego jego spojrzenie zawsze było takie delikatne i miękkie, gdy wpatrywał się we mnie. Brunatne tęczówki wydawały się jak spokojny, orzeźwiający ocean pozbawiony niszczycielskich fal, szumując w łagodnym ukojeniu... niemal usypiające, lecz w ten dobry, elizejski sposób.

-Co jest twoją winą, kochanie? - Spytał łagodnie z delikatnym uśmiechem uwydatniającym te urokliwe dołeczki. Jego ciepła dłoń ostrożnie podążała wraz z linią szczęki, nim gładko powędrowała wyżej, ani razu nie naciągając wilgotnej skóry, ostrożnie poprawiając niesforne włosy.

-On... i... to, że grupa nie da rady - Moja nagła potrzeba spowiedzi przed drugim mężczyzną wypłynęła zupełnie znikąd, więc ukryłem twarz w jego twardej piersi, rozpaczając otwarcie, jak małe dziecko w ramionach starszego brata. Nie wyraził sprzeciwu.

-Hej, damy sobie jutro radę. Mamy cały długi dzień żeby wszystko naprostować. To więcej czasu niż ci się wydaje - Szeptał cicho ostrożnie pieszcząc palcami skórę mojej skroni. Drżałem niekiedy, gdy jego małe paznokcie drapały niewielkie obszary, ponownie, nie boleśnie, ograniczając się jedynie do słodkich przyjemnych, muśnięć.

-Jak? - Nie uniosłem oczu, nie chcąc psuć jego uroczego wyobrażenia. Być może był jedynym, który miał teraz, choć odrobinę wiary w przyszłość... i ceniłem to w nim, naprawdę bardzo mocno ceniłem dostrzeganie pozytywów w zrujnowanym świecie.

-Zaufaj mi - Niemal poczułem, jak uśmiecha się chytrze.

A little more warmth //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz