Tępo wpatrywałem się w lekko podpalane słońcem płótno z ludzkiej skóry, niemalże w pełni zapełnione przez liczne, pobladłe wraz z biegiem czasu blizny oraz kolejne, lecz odmiennie od niegdyś krwawych śladów, wielobarwne plamy błękitu, czy różu, usiane w wielkich, wściekłych posiniaczonych ogniskach świeżych urazów. Przełknąłem, obserwując z przerażeniem, jak Choi niezwykle ostrożnie unosi ramiona, zaciągając na utożsamione z pobojowiskiem ran gładki, świeży materiał jedwabnego podkoszulka. Zakrył stare i nowe rady, jakby nigdy nie istniały, ani ja moment nie przerywając cichej rozmowy z dzwoniącym na głośnomówiącym osoby.
Odebrało mi sił, by uciec. Odebrało mi sił, by coś powiedzieć. Pozostało mi jedynie statecznie oczekiwać, aż drugi mnie zauważy, dowiadując się o mojej bezwstydnej wścibskości. Lecz co mogłem począć, kiedy moje serce rozpaliło się w dudniącym zmartwieniu, pozwalając nieustannie, aby mój zdruzgotany umysł konał pod natłokiem złowieszczych myśli. Kim był? Jak wiele wycierpiał?
Usilnie zamyślony ledwo zauważyłem, kiedy odwrócił się z wolna, wyłapując mój wzrok niemal przepalający się przez przewiewną, alabastrową tkaninę jego ubrań, a jego usta rozciągnęły się w dziwnym grymasie nie do końca rozpatrzonym w walorze smutku, czy szczęścia. Nie wydawał się nawet zaskoczony mą obecnością, jak gdyby jej oczekiwał, lub był przyzwyczajony do podobnej obecności.
-Muszę kończyć, Hwa. Zadzwonię do ciebie jutro - Powiedział pospiesznie, wyłapując dłonią telefon zatopiony w pulchnych warstwach pościeli. Dopiero teraz dane mi było się skoncentrować wystarczająco, aby zauważyć ogromne łóżko w hebanowym odcieniu drewna. Cóż omyłkowo, acz jawnie podglądałem go w sypialni... po prostu wyśmienicie.
-San? Twoje plecy... - Nawet ja byłem zaskoczony, jak cicho i słabo brzmiał mój własny głos. Jego oczy otworzyły się szeroko, zanim uśmiechnął się łagodnie z krztą niezbędnej uprzejmości.
-To nic. Czy bluza ci odpowiada? Możemy poszukać razem... - Zmienił temat, ostrożnie zbliżając się do mnie. Niewielkie dołeczki ujawniły się w czarujących zagłębieniach, prezentując niemal ogłupiający urok, jednak nie mogłem pozwolić sobie na irracjonalną apatię.
-San... Proszę, tyle dla mnie zrobiłeś... Pozwól mi się odwdzięczyć - Błagałem uparcie, pozwalając, aby moja dłoń bardzo ostrożnie zaprowadziła do jego policzka, delikatnie gładząc wciąż uszkodzoną powierzchnię gładkiej skóry. Wydawał się oszołomiony, a jego ciepłe, brunatne oczy błyszczały w czystym niedowierzaniu, zanim niezwykle powoli skinął głową.
I dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie, iż nie mam pojęcia co robić. Boję się krwi, obrzydza mnie widok rozciętej tkanki... Wpadłem, jak śliwka w kompot, ale nie mogłem przecież wycofać się w tej chwili, dlatego zbierając w sobie ostatnie drobinki odwagi, jakie pozostały mi po tym posranym dniu, chwyciłem roztropnie jego dłoń, prowadząc go z powrotem do salonu. Oczami wyobraźni widziałem, jak podczas tej krótkiej podróży, gdy jego duże, acz kościste palce zacieśniały się w mojej dłoni, upadam, idiotycznie potykając się o swoją stopę. Ku mojemu szczęściu głupio niestabilne nogi wygrały bój z niepewnością i pozwoliły mi nie zbłaźnić się w oczach zduszonej sympatii.
-Zdejmij to - Poprosiłem spokojnie, bardzo uważnie podciągając zwieńczenie jego podkoszulka, by zasugerować jego gest.
Zakrztusiłem się boleśnie, gdy jednym, gładkim ruchem ściągnął zbędny materiał, odsłaniając jędrne, wyrośnięte mięśnie brzucha oraz muskularną pierś, nieoszczędzoną niełaskawymi śladami pobladłych zabliźnionych już cięć. Całość prezentowała się niczym arcydzieło najznakomitszego rzeźbiarza starożytnej Grecji, gdzie przy zachowaniu perfekcyjnego odwzorowania rzeczywistości, powstawały wyśmienite dzieła artystyczne ówczesnych obywateli cieszących się niezmierną sławą w swym społeczeństwie. Jego ciało było przepiękne, sprawiając, że czułem suchość w gardle, rozważając, jak całokształt został wyzbyty z durnych ubrań... po co mu to było, skoro wyglądał jak jedno wielkie pieprzone bóstwo? Jeśli próbuje mnie zabić, zajebiście mu to idzie. Gdybym tylko spotkał go w innym świecie, gdzie moje życie nie byłoby jedną wielką ruiną, zniszczonym pobojowiskiem przepełnionym zawodem i bólem, które jedyne co może zrobić to go zniszczyć... pociągnąć na dno wraz ze mną.
-Wszystko w porządku? - Spytał, lekko przechylając głowę w bok, jakby próbując przejrzeć mnie na wylot... odgadnąć każdą ukrytą myśl. Jego oczy były czysto brunatne, przejęte dogłębną fascynacją, jednak skurczone w koncentracji migdały tworzyły urokliwy wizerunek zaciekawionego dziecka... bachora o cudownym ciele. Niech ktoś ma mnie w opiece, zanim zwariuje. Czy tylko mi tak gorąco? Zdecydowanie za dużo czasu minęło, gdy widziałem męską sylwetkę i moje hormony zwariowały, a może to po prostu San?
Chrząknąłem spięty, zanim postanowiłem odpowiedzieć.
-T-tak. Połóż się, proszę - Przełknąłem napięty głos, oblizując spierzchnięte usta, kiedy tylko odwrócił się w kierunku sofy. Ubolewałem nad widokiem jego rozległych ran. Nie mogło to się stać podczas bójki w klubie. Siniaki, tak, możliwe, zwłaszcza, iż na własne oczy widziałem, jak uderzył plecami o twardy blat barowy. Jednak te cięte, słabo opatrzone rany licznie rozlane wzdłuż ostrych kręgów kręgosłupa niosły za sobą zupełnie inną historię - Nie powiem, zżera mnie ciekawość, ale nie będę nalegać żebyś mi powiedział - Mruknąłem cicho, szykując gazy nasączone spirytusem, by po chwili poukładać je na odsłoniętych rozcięciach.
-Chciałbym ci powiedzieć - Syknął słabo w bólu, ledwo powstrzymując się przed wierceniem. Moje serce skurczyło się, gdy odwrócił skroń, by skryć cierpienie, choć jego zaciśnięte do białości pięści zdradziły obszerną agonię. Może powinienem opatrywać je po kolei? - Ale to mogłoby cię bardzo narazić, a znosisz już wystarczająco dużo - Wyznał cicho, niemal wstydliwie.
-Czy ktoś się nad tobą znęca? - Spytałem bardzo delikatnie, chcąc znać jedynie to. Wątpiłem, aby nie był zdolny do obrony własnej, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, które niestety dane mi było śledzić, jednak nigdy nie wiadomo. Nie wiedziałem co czuć, gdy pokręcił głową z cichym pomrukiem zaprzeczenia. Radość, że nikt mu się nie uprzykrza? Czy strach, przed tym co kryło się za tak potwornym obrazem? Nie dociekałem jednak, pozwalając mu odetchnąć, tak, jak on był gotowy poświęcić się niewiedzy na rzecz mojej wygody - San... Nawet nie wiesz, jak wdzięczny jestem za to co dla mnie zrobiłeś...
-W porządku. Cieszę się, że nic ci nie jest - Poczułem, jak uśmiecha się delikatnie, pomimo iż ukrył przede mną swoją cudowną twarz.
-Pewnie teraz będę mieć problemy w pracy... dlatego mam prośbę, kiedy...
-Poczekaj - Uniósł się gwałtownie na przedramionach, spoglądając pospiesznie w moim kierunku - Jeśli powiesz, że cię zwolnią przez tego dupka, to obiecuje ci, że tak nie będzie - Zapewnił delikatnie z cwanym uśmiechem.
-A jak chcesz tego dokonać - Prychnałem pobłażliwie. Tak, nie wierzyłem mu i nie zamierzałem tego ukryć. Moje dotychczasowe życie nauczyło mnie, jak pić gorzką kawę rzeczywistości - Jiin dał mi tę pracę, zapewnił mi stanowisko i pomoc. Od dłuższego czasu stąpałem po kruchym lodzie i wiem, że zaledwie kiwnięcie jego palcem może zrujnować wszystko, co tam zbudowałem - Wyznałem, popychając jego grube przedramiona, aż nie upadł brutalnie z powrotem na miękkie poduszki.
-Zaufaj mi. Ten CEO nigdy nie pozwoliłby, aby ktoś pozbawiony talentu otrzymał tak wysokie stanowisko, a usunięcie jednego z uczestników odebrałoby mu możliwość organizacji przyszłej rywalizacji i zmniejszyłoby jego zarobki o jakieś dziesięć procent zysku. Znam tego gościa nie od dziś i wierz mi, nie ma dla niego nic ważniejszego niż pieniądze - Zmarszczyłem brwi zdezorientowany.
-Skąd tyle wiesz? - Wyczułem chwilę, gdy jego ciało spięło się na świadomość własnych słów. Zapewne zlustrował się w błędzie wyjawienia faktu, który nigdy nie powinien był nikt poznać. Zbyt wiele razy odczułem identyczne objawy, aby nie zrozumieć istoty chwili.
-Powiedzmy, że moja obecność nie jest przypadkowa.
CZYTASZ
A little more warmth //WooSan
Fanfiction"Naiwny? Tak jestem. Wręcz niezwykle. Podążając za marzeniami, nie zważałem na konsekwencje... w zasadzie nie dostrzegałem ich, aż nie było zbyt późno, aby naprawić błędy przeszłości. A więc pozostałem w beznadziejnym życiu, pochłoniętym przez toksy...