// 11 //

11 3 0
                                    

— Witaj! — miauknęła przyjaźnie nieznajoma kotka, nieświadomie lekko wymachując ogonem. Wiśniowa Łapa cały czas patrzyła się na nią, z najeżoną sierścią, gotowa do skoku i ataku. Czegoś się już nauczyła.

— Nie chcę cię skrzywdzić! — kotka szybko pokręciła głową, w jej głosie słychać było niedowierzanie. — Co mogłabym ci zrobić?

Futro Wiśniowej Łapy powoli opadło, niepodtrzymywane już stresem, wydawało się, że stała się dwa razy mniejsza i dwa razy mniej puszysta.

— Czego chcesz? — warknęła, robiąc krok do przodu. Była trochę niższa od obcej, za to na pewno wiedziała więcej o walce. W mieście nikt nie uczył samotnych kotów skomplikowanych technik ataku i obrony, wszystkim kierował instynkt i przypadkowo nabyte umiejętności. Inaczej wyglądała sprawa w przypadku grupy włóczęgów zajmujących określony teren, ale oni także nie byli aż tak dobrze zorganizowani jak leśne klany. Mieli dużo roboty ze zdobywaniem terytorium i odganianiem natrętów, gdzie trzeba było się wykazać raczej siłą niż sprytem. Wiśniowa Łapa pomyślała, że zastosowałaby jakiś podstęp, może mogłaby udać słabszą? Albo pieszczoszkę Dwunożnych. A chociaż była uczennicą od niespełna kilku księżyców, zdążyła się nauczyć tego i owego.

— Spokojnie! — roześmiała się nieznajoma, opuszczając ogon. — Wszystko widziałam.

Wiśniowej Łapie zabrakło tchu. Wszystko... od którego momentu?
Mogła widzieć, jak potwór i Dwunożni zabrali jej przyjaciół. A mogła widzieć... trójkę ludzi.

— Widzę, że się nad czymś zastanawiasz — zaczęła kotka. — Wszystko, to znaczy wszystko.

Chciała rzucić się na nią, tak, aby mieć pewność, że nikomu o tym nie wygada. Jeden nieuważny ruch, wszystko byłoby zniszczone. Coś ją jednak powstrzymało. Dlaczego samotniczka podchodziła do tego tak spokojnie? Skoro widziała, powinna panikować, oskarżać ją i atakować, w końcu Dwunożni - ludzie - byli największymi nieprzyjaciółmi kotów, zaraz po psach i potworach. W jej umyśle zaczęło coś powstawać, nie miała jednak pewności, czy ma rację. To uczucie, jakby miała coś na końcu języka, a zapomniała słów. Spojrzała podejrzliwie na obcą i machnęła ogonem gniewnie, próbując to rozgryźć. Ta jednak kontynuowała, siląc się na uprzejmość, co było coraz bardziej zauważalne - widocznie z natury nie była tak miła i delikatna.

— Zastanawiasz się, dlaczego nie próbuję cię zjeść? — parsknęła obca, siadając na ziemi i robiąc przerwę na jedno liźnięcie łapy. — Cóż, w takim razie byłabym kanibalem i próbowałabym tępić własny gatunek.

— Co to kanibal? — wyrwało się Wiśniowej Łapie, zanim zdążyła się powstrzymać. Spojrzały na siebie i zaczęły się śmiać, z całej tej sytuacji, w którą się wplątały.

— K-kanibal... — wykrztusiła samotniczka pomiędzy jednym atakiem śmiechu, a drugim — ...to rasa, zwierzę... które zjada własny gatunek...

Przestały się śmiać, jakby nagle spoważniały. Wiśniową Łapę ogarnęła nagła nieśmiałość, nieuzasadniony lęk. Stały naprzeciwko siebie, nie znając nawet własnych imion, a jednak tak podobne.

— Jestem Iries — miauknęła nieznajoma, przełamując ciszę. Zdecydowanie wypadało się przedstawić.

— Wiśniowa Łapa.

— Od kiedy ci się to przydarza? — zaciekawiona spytała Iries, podchodząc o krok bliżej. — Wiesz, całe te hece z księżycem i jego wpływem na nas...

Wiśniowa Łapa zastanowiła się chwilę, przywołując w pamięci odpowiednie wspomnienie.

— Około od jednego księżyca lub jego połowy — odpowiedziała, spoglądając w niebo przez chwilę, jakby szukała tam zgubnej białej tarczy, podobnej do talerza, z którego jeszcze tak niedawno jadła.

Dotyk Księżyca ┊ "Wojownicy" ┊ [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz