// Prolog //

93 15 27
                                    

W ciemnoszarym kamieniu, obmywanym przez cicho szumiącą, półprzeźroczystą wodę odbijała się niemal idealna połówka księżyca. O mokrą, nieprzyjemnie zimną i wilgotną skałę otarły się dwa błyszczące futra. Jedno z nich poruszało się prędzej, a drugie z niejakim trudem, jednakże oba były bardzo zdeterminowane aby osiągnąć cel i dostać się na szczyt kamienia lub chociażby w jego pobliże. 

— Ziołowy Szepcie, nie tak prędko! — wychrypiała wolniejsza z postaci, kocica o poplątanym, szarym futrze pełnym rzepów i brudu. Jej towarzyszka, jasnobrązowa kotka z ciemno pręgowaną sierścią zatrzymała się na chwilę a potem skoczyła i wdrapała się jako pierwsza na górze. 

— Czasy twojej świetności przeminęły, Omszony Kamieniu — miauknęła głębokim głosem, w którym czuć było i słychać nieuzasadniony żal. — Ale mimo tego, że postanowiłaś resztę żywota przepędzić w Mrocznym Lesie, potrzebujemy teraz twojej nieulękłej rady i pomocy — przemówiła. 

Omszony Kamień przypatrzyła się jej bez najmniejszego zaciekawienia i odwróciła wzrok, aby polizać jedną ze starych, źle zagojonych ran na barku z postrzępionymi brzegami, jakby ktoś wyrwał tam kawałek ciała. 

— Pojawiło się zagrożenie dla naszego lasu — wygłosiła bez pośpiechu — ale to już nie moja sprawa. 

Ziołowy Szept strzepnęła ogonem i zeskoczyła z wysokiego kamienia pod łapy starszej kotki, niwecząc aurę tajemniczości i mocy, która towarzyszyła jej w górze. 

— Nie rozumiesz! — rzuciła rozpaczliwie. Jej mokre futro się zjeżyło. — Musimy temu zaradzić. 

Omszony Kamień wzruszyła ramionami. 

— To, że moje imię zostało nadane na cześć tego idiotycznego Kamienia Snów nie upoważnia Klanu Gwiazdy do przeszkadzania mi w spoczynku — prychnęła, wyglądając na wściekłą. 

— Omszony Kamieniu, proszę! Byłam twoją uczennicą, jak możesz mi odmówić? — miauknęła Ziołowy Szept błagalnym tonem, czując pieczenie w oczach. Ich ostatnia nadzieja zawiodła. 

Szara kotka zrobiła krok przed siebie, jakby zamierzała odejść, ale po chwili odwróciła się z tajemniczym uśmiechem i pokiwała ogonem w stronę byłej uczennicy. Ta zdziwiona, wahała się, ale w końcu podeszła. 

— Nie jeden Klan Gwiazdy trzyma w swoich łapach całą potęgę — wyszeptała chrapliwy Omszony Kamień do ucha Ziołowego Szeptu. — Martwa Gwiazda snuje się po ścieżkach innych kotów, ale poza nimi są także inni… — ściszyła głos. 

Brązowa kotka rozejrzała się w strachu naokoło, jakby za chwilę coś miało nadejść. Ale nic się nie zmieniło za wyjątkiem pozycji księżyca, przybliżającego się z każdym uderzeniem serca trochę bliżej w stronę horyzontu. Mech porastający zbocza niskiej kotlinki-jaskini, w której przebywały, świecił się lekko intrygująco i powabnie, zachęcając do odpoczynku na nim. W oddali, poza nieustającym szumem wody słychać było też miarowe, jednostajne stukotanie kropel wody o kamień i jeszcze dalszy huk spadającego górskiego wodospadu, gdzieś na powierzchi. Dno jaskini, poznaczone śladami łap kotów, które kiedy tędy przechodziły, w części było ciemniejsze, mokre. Na ścianach widać było nacieki wody gdzieś z góry, z każdym rokiem zaznaczające się coraz mocniej i wyraźniej. Gdzieś w kątach spoczywał nieruchomo kurz jak wojownik po długiej walce. 

— Nawet byle jaki Dwunożny miałby więcej mocy niż cały Klan Gwiazdy! — wycedziła Omszony Kamień, zła z tego powodu, że druga kotka się nie domyśliła. Ta zaskoczona cofnęła się do tyłu, gdy stara kocica parła do przodu i syczała jej kolejne słów prosto w pysk. 

— Tak, Dwunożny potrafiłby zniszczyć obóz tych nieudolnych klanów! — warknęła. 

Ziołowy Szept przystanęła i wbiła spojrzenie ciemnozielonych oczu w mentorkę. 

— W takim razie daj nam Dwunożnego do obrony obozu — powiedziała spokojnie, utrzymując wzrok na poranionej, starej kotce. Ta wyraźnie zwiotczała. 

— I pięciu Dwunożnych nie poradzi — rzuciła, wyraźnie zbierając się do odejścia. 

— Omszony Kamieniu? — zapytała Ziołowy Szept, zdziwiona patrząc na kocicę.

— Jestem medyczką, wiem takie rzeczy — mruknęła Omszony Kamień, przesadnie akcentując słowa. — I ty powinnaś to wiedzieć. Nie bez powodu wybrałam cię na uczennicę, ale jak widać, zmarnowałaś tą szansę. 

Ziołowy Szept machnęła ogonem. 

— O co ci chodzi? 

— Jak myślisz, skąd ci twoi Dwunożni dowiedzą się o kocim problemie? — spytała, przesuwając łapą z rozczapierzonymi pazurami po skale w dole i zostawiając na niej delikatne rysy. Jej była uczennica bywała czasami taka niedomyślna! 

Ziołowy Szept zamruczała cicho, ocierając się o Omszony Kamień. 

— Właśnie w tym mi pomożesz — szepnęła cicho. 

Ciche plusk-plask kropel wody w oddali przybrało na sile. Błękitna ciecz przyspieszyła, omywając Kamień Snów prędzej i dokładniej, zrywając z niego pojedyncze kawałki mchu, które zdążyły go już porosnąć, oraz zabierając ze sobą błyszczące, lepkie ślady ślimaków widoczne na dnie jaskini. Fala dotarła do łap obu kotek i rozbiła się jakby o niewidzialną barierę. 

— Nie wiesz, o co prosisz — warknęła Omszony Kamień. — Wszystkie konsekwencje spadną na ciebie — ostrzegła Ziołowy Szept.

— — —

Nie wiedzieć skąd, pewnego dnia mała, szylkretowa kotka przyniosła do obozu trójkę malutkich kociaków, trzymając jednego w zębach, a pozostałe wioząc na grzbiecie. Z stękiem zwaliła się na ziemię, pozwalając kociętom zejść i czekała na reakcję klanu. Od razu zaczęły piszczeć i pchać się w niewiadomym kierunku. 

— Motyli Locie? — usłyszała nad sobą zdziwiony głos brązowego kocura. — Skąd masz te kociaki? 

— Znalazłam je w lesie, Ciernista Gwiazdo — odparła wojowniczka, krzywiąc się, kiedy jeden z kociaków wskoczył na jej obolały grzbiet. 

Przywódca spojrzał na trójkę łobuzów i zmrużył oczy, przyglądając się im. 

— Kociaków nie wypędzimy — miauknął, z rozczuleniem patrząc na małe futrzaste kulki. Niedawno stał się szczęśliwym ojcem podobnej, a kolejne kocięta były już w drodze. — Zanieś je do żłobka — polecił. — Może Rdzawy Ogon będzie miała dość mleka, a jeśli nie, poproś o pomoc Gasnącą Chmurę.

Motyli Lot z wdzięcznością skinęła głową i podniosła się. 

— No, kociaki, idziemy! — zawołała, chwytając jednego - chudziutkiego, kremowego kocurka za futro na karku. Pozostałe biegły za nią, gdy kociak się wyrywał. "Dziwnie on pachnie" - pomyślała, niosąc go jak zdobycz. - "Pewnie jakie wynalazki Dwunożnych" - stwierdziła. 

Gdzieś z oddali patrzyły na nią czujnie dwie pary oczu: zielona i bursztynowa, jedna błyszcząca nawet w cieniu, druga skryta w mrokach. Zanim się rozpłynęły, dało się słyszeć cichy szept, którego Motyli Lot nie zauważyła. Jednakże przez chwilę sierść zjeżyła się na jej grzbiecie, jakby wzniesiona delikatnym podmuchem zachodniego wiatru, wyjątkowo przyjaznego na tych terenach. Z zadowoleniem spojrzała na kociaka, niesionego w szczękach. Miał przynieść dobro klanowi, nieważne, gdzie był znaleziony. Tak jak wszystkie, chciane czy niechciane kocięta powinny przynieść to, co najlepsze, swoim opiekunom. Nawet takie, które urodziły się w wielkim siedlisku Dwunożnych lub choćby na śmietniku czy w miejscu padliny. 

Klan Gwiazdy nie zważał na pochodzenie… prawda? 

﹀﹀﹀﹀﹀﹀﹀﹀﹀﹀﹀

Dzień dobry!
Zdecydowałam się dać wam jeszcze dzisiaj Prolog, ale to znaczy, że musicie zaczekać do 19 marca na pierwszy rozdział
(ale się zbiegło, 19 jest jedną z moich ulubionych liczb :D)
W każdym razie no, macie Prolog i sie cieszcie :>
Miłego dnia.

Dotyk Księżyca ┊ "Wojownicy" ┊ [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz