// 12 //

14 1 0
                                    

Wielka postać hycla blokowała jej przejście, oddzielała ją od innych. Próbowała się uspokoić, wmówić sobie, że nic się jej nie stanie. Uda się jej uciec, gdy będzie już po wszystkim.

Mężczyzna wstał i wlepił w nią swoje małe, świdrujące oczka, które przypominały oczy borsuka, lisa czy psa - naturalnych wrogów kota. Wzdrygnęła się, gdy sięgnął do niej swoim wielkim łapskiem. Odskoczyła.

— Chodź tu, koteczku! — mamrotał do niej, nie do końca świadomy, co się dzieje. Była jednak w ludzkiej postaci. Szaleniec?

Zaczął się podnosić, nie miała szans na wydostanie się. Groził jej pięścią, w końcu się podniósł. Z paniką rozejrzała się wokół, szukając czegoś, czym mogłaby się przed nim bronić. On spojrzał tylko na nią nieprzytomnym wzrokiem, a potem obrócił się w stronę uciekających kotów. W jego oczach znowu zabłysła wściekłość. Ruszył przed siebie, potykając się o leżące na podłodze przedmioty.

Seiri dostrzegła w tym nadzieję. Wcisnęła się w wąską szczelinę pomiędzy hyclem a framugą drzwi i opuściła pomieszczenie z klatkami, wychodząc na korytarz. Przegoniła go, zanim się zorientował, i stanęła pomiędzy nim a bratem, Wiśniową Łapą i jej przyjaciółmi.

— Nic im nie zrobisz! — syknęła ze złością, zagradzając przejście. Jej stopy ślizgały się na posadzce, wzrok był zamglony złością. Jak można było tak traktować zwierzęta? Trzymać je w nienormalnych warunkach, próbować może nawet dusić. Machnęła ręką do tyłu, chcąc, aby uciekali. Nie posłuchali jej, a może nie zrozumieli, o co jej chodzi, bo stali tylko i patrzyli na ich konfrontację.

Hycel roześmiał się tylko przeciągle niskim głosem i pchnął ją do przodu. Poleciała bezwładnie, jak lalka, próbując chwytać się palcami nieistniejących podpór. Uderzyła plecami o jakąś szafkę, wiedziała, że będzie miała tam rozległego siniaka przez dłuższy czas.

Nagle jej uszy przeszył ostry, gwałtowny dźwięk. Włączył się alarm. Spojrzała przed siebie i zobaczyła uśmiechającego się szeroko mężczyznę, kroczącego w jej stronę. Przyjaciele uciekli, została sama.

Jej celem jednak nie była walka, ale także ucieczka. Jeden przerażony rzut oka za siebie wystarczył, aby zorientowała się, że ma bardzo mało czasu. Zaczęła cofać się, odpychając się rękami od podłogi, byle jak najdalej od mężczyzny, który zdawał się poruszać w zwolnionym tempie. Ślizgając się i z trudem utrzymując równowagę, w końcu stanęła na nogach i pobiegła do wyjścia, gubiąc jednego buta.

Kraty powoli opadały na ziemię, zamykając ją w schronisku dla zwierząt razem z szaleńcem.

— Czemu uciekasz? — dobiegł ją jego głos. W ręce trzymał długi pręt, nie widziała, skąd go wziął.

— Chodź, mamy dla ciebie wolną klatkę. Chodź, kotku, kici-kici... — przymilał się jej chrapliwym głosem, krocząc powoli.

Brakowało centymetrów, aby się jej nie udało. Szybko położyła się na ziemi i spróbowała się przetoczyć, aby dać sobie radę z przejściem pod kratami. Czuła bolesne siniaki i zadrapania na całym ciele, uderzyła o coś głową, ale nie miała czasu. Zdążyła w ostatnim momencie.

Mężczyzna jakby przyspieszył tempa, uderzył obiema rękami o druty, miotając w ich kierunku wściekłe przekleństwa i rycząc sobie tylko znane słowa.

Leżała na brudnym asfalcie, świadoma każdego defektu, jakiego doznało jej ciało w ciągu ostatnich chwil. Siniak na plecach pulsował, ale podniosła się, byle jak najdalej od tego okropnego miejsca. Widziała czwórkę kotów, ukrytych za kontenerami, które przypatrywały się wydarzeniom. Ich pyski wyrażały zaskoczenie, złość, strach.

Dotyk Księżyca ┊ "Wojownicy" ┊ [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz