16. Śmierdzę desperacją na kilometr, Rozalia.

607 41 4
                                    


– Mam dość – marudziła Melania obładowana ekologicznymi torbami z chyba każdego możliwego sklepu, jaki znajdował się w galerii. Z gorącą czekoladą w dłoniach zmierzałyśmy w stronę wolnego stolika. Zapach korzennych przypraw wirował w powietrzu, przyjemnie łaskocząc nozdrza. Nie minął jeszcze pierwszy tydzień grudnia, a zewsząd atakowały choinki, mikołaje i aniołki. Uwielbiałam świąteczny klimat do momentu jak nie uświadamiałam sobie, że nie będzie pieczenia bułeczek cynamonowych z babcią i popijania grzanego wina, którego nie lubiłam, ale ona tak. Kolęd przy ubieraniu choinki i rozmów do rana nad talerzem pierogów.

Blondynka z teatralnym sapnięciem opadła na pluszowy fotel, zatapiając się w jego materiale. Niektóre z torebek wylądowały na podłodze z charakterystycznym łoskotem. Umoczyła wargi w przesłodzonym napoju, cmokając z zadowoleniem i dopiero po chwili wzięła się za uporządkowanie rozwalonych prezentów.

– Kocham i jednocześnie nienawidzę zakupów – stwierdziła, gdy próbowała upchać kilka mniejszych opakowań w jedno większe. Usiadłam naprzeciwko niej, stawiając na stoliku papierowy kubek z czekoladą. Oparłam łokcie na blacie, a na dłoniach brodę, przyglądając się jak dziewczyna walczy ze skutkami własnego zakupoholizmu.

Westchnęłam cicho.

Powinnam jej powiedzieć o tym, co zrobiłam. O tym, że wykorzystałam to, co powiedziała mi w zaufaniu. O tym, że przekazałam te informacje policji, mówiąc w dużym uproszczeniu. Powinnam, zanim zrobi to za mnie Aleksander. Zdecydowanie nie był to odpowiedni moment, ale czy jakikolwiek był do przyznania się do zdrady? Sama ta myśl wykręcała mi wnętrzności.

W ostatnim czasie nie mówiłam jej tak wielu rzeczy. Wmawiałam sobie, że to dla jej dobra, lepiej było jak nie wiedziała. Ale sama nie byłam pewna, czy to było prawdą.

Obserwowałam, jak malują się jej rumieńce na policzkach, gdy przeglądała torby z zakupami. Nieświadomie, zaaferowana zajęciem, wyciągała na wierzch język, a oczy błyszczały jej dziecięcą radością. Wyglądała tak niewinnie, tak uroczo, a ja miałam zamiar zetrzeć tę chwilę beztroski.

Nie potrafiłam się do tego zmusić.

Przygryzłam nerwowo palca, czując jak serce w klatce galopuje boleśnie.

Złapała w dłoń świąteczne skarpetki i uniosła je do góry, już chciała coś powiedzieć, jednak pochwyciła mój wzrok. Zmrużyła oczy, a ja wzdrygnęłam się na jej przeszywające duszę spojrzenie.

– Co? – sapnęła, mierząc mnie uważnie.

– Nic – odparłam pospiesznie i uniosłam kubek z gorąca czekoladą do ust, mocząc w niej wargi. Odpuściłam sobie dziś pączka, na sama myśl miałam ochotę wymiotować, więc chyba działało bez konsumpcji.

– Przecież widzę – mruknęła marudnie i opadła na oparcie krzesła, krzyżując z niezadowoleniem ramiona na klatce piersiowej.

– No nic – parsknęłam, przewracając z politowaniem oczami. Jednak to nic gryzło mnie w język. To nic zawierało tyle niewypowiedzianych słów, które jak tocząca się śnieżna kula ciągle rosło w siłę.

– Jesteś okropna, Rozalia.

Jestem, nawet nie wiesz jak bardzo, miałam ochotę potwierdzić.

Pochyliła się na powrót nad stolikiem i wyciągnęła w górę wcześniej pochwycone skarpetki. Intensywna czerwień biła po oczach, a twarz starszego siwego mężczyzny uśmiechała się radośnie.

– Myślisz, że mu się spodobają? – Wątpliwość zasnuła pytanie wypowiedziane przez blondynkę. Niepewny grymas rysował się na jej zaróżowionych ustach.

Układ | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz