12. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.

574 45 6
                                    

Tępy ból czaszki i mrowienie w każdej kończynie utwierdzały mnie w przekonaniu, że musiałam nadal żyć. Obrazy w głowie przeskakiwały jak urwany i nieciekawy film poklatkowy. Próbowałam złożyć wydarzenia w jakąś logiczna całość, jednak chaos myśli tego nie ułatwiał. Każdą komórką czułam zimno, które wżerało się w prawie nagie ciało od betonowej, wilgotnej podłogi. Zapach gęstej stęchlizny kręcił się w nozdrzach, przez co żołądek kurczył się do miniaturowych rozmiarów, a żółć podchodziła do gardła.

W głowie boleśnie kołatały głosy mężczyzn, którzy wyprowadzali mnie z kasyna. Z pewną dozą przerażenia musiałam przyznać, że mój plan od początku był skazany na niepowodzenie. Wyprowadzili mnie tylnym wyjściem, a gdy znaleźli w torebce portfele, obdarli z ubrań. Jeden z nich z satysfakcją wymalowaną na twarzy, obślizgłymi łapami zapoznał się z każdym skrawkiem mojego ciała.

Obrzydzenie wykrzywiło wargi, a wzdrygnięcie rozeszło się po kręgosłupie, zaciskając płuca. Z trudem łapałam płytkie oddechy, gdy obrazy minionych wydarzeń zaczęły zbyt wyraźnie napływać do myśli.

Nie znaleźli żadnych podsłuchów i innych gówien, którymi zasłaniali się, gdy bezwstydnie obdzierali mnie z resztek godności. Wrzucili do pojazdu jak worek ziemniaków, uprzednio wykrzywiając ręce w nienaturalnej pozycji i związując je materiałem. Musiałam w coś uderzyć głową, bo niewiele później straciłam przytomność. Zanim to nastąpiło, do moich uszu dotarła rozmowa, która spowodowała wykręcenie trzewi na lewą stronę. Wiedzieli o Marcelu i Franku. Nagłe mdłości zaatakowały przełyk, a przerażenie nie miało jeszcze tak gorzkiego smaku. Mogłam paść trupem, jeśli byłoby trzeba, ale nie mogłam znieść myśli, że przez moją głupotę ściągnęłam na kogokolwiek kłopoty.

Chociaż kłopoty w tym przypadku brzmiały jak nieśmieszny żart.

Boże, tak bardzo się nienawidziłam. Działałam zdecydowanie zbyt impulsywnie, nieprzemyślanie, a w głowie, nadal jak żywy, tkwił obraz Aleksandra w szpitalnym łóżku i dręczył moje sumienie. Byłam winna. Winna wszystkiemu, co się działo.

Zanim zorientowałam się, że w wilgotnym pomieszczeniu nie byłam sama, poczułam nagłe, silne kopnięcie w żebra, wyrywając z gardła żałosny jęk. Zakrztusiłam się własnym oddechem, który uwiązł w płucach. Rozchyliłam z trudem sklejone powieki. Ściany spowite były ciemnością, a sylwetki osób stojących nade mną były jedynie ciemnymi plamami.

– Żyje – złowrogi tembr z bólem dotarł do uszu. Mimowolny grymas wypełzł na usta. Próbowałam mrużyć oczy, jednak to niczego nie zmieniało. Obraz rozmazywał się w każdą możliwą stronę, tworząc dziwną, nierzeczywistą mozaikę.

Czyjaś dłoń wplątała się w moje włosy, ciągnąc w górę jak szmacianą lalkę, niemal wyrywając kosmyki ze skóry głowy. Zagryzłam wnętrze policzka, starając się nie wydusić z siebie jakiegokolwiek dźwięku, mimo, że ból kaskadami spływał po kręgosłupie. Stanęłam na wiotkich, uginających się nogach, ledwo będąc w stanie zachować pion. Rozgorączkowane, mętne spojrzenie przeskakiwało po ciemnym pomieszczeniu, jednak nadal wszystko zlewało się jedynie w plamy.

Siarczysty policzek ponownie powalił mnie na beton. Ogień zatańczył na kolanach. Zdławiłam pełen cierpienia skowyt, który chciał wypaść z krtani. Zagryzłam tak mocno wargę, aż szkarłatna ciecz zaczęła spływać po brodzie.

– Dość – donośne warknięcie wyrwało mnie na moment z otumanienia. Zwróciłam głowę w kierunku głosu. Podparłam się na rękach, dysząc głośno. Z trudem udało mi się usiąść i oprzeć plecami o chłodną ścianę. – Nie jesteśmy pierdoloną mafią, żeby znęcać się nad naszymi gośćmi. Policja była w kasynie, ale to niepotwierdzona informacja. Nie zostaliśmy uprzedzeni. – Ciężkim, chłodnym spojrzeniem omiótł kilku mężczyzn w tym bliżej nieokreślonym pomieszczeniu. Nie byłam w stanie ich zliczyć. Wydawało mi się, że to zdecydowanie zbyt skomplikowana czynność jak na zaistniałe okoliczności. Odchyliłam głowę i oparłam ją o murowaną ścianę. Próbowałam uspokoić galop w klatce piersiowej. Wpatrywałam się tępo w sufit, starając nie zwracać uwagi na otaczającą rzeczywistość. – Witaj skarbie. – Z wyraźnym trudem przeniosłam spojrzenie na starszego człowieka, który kucnął naprzeciw mnie. Wyraz jego twarzy złagodniał, jednak nadal pozostawał rozmazaną plamą. Zamrugałam w spowolnieniu oczami, obraz nieznacznie się wyostrzył, ale nie na tyle, aby być w stanie go zapamiętać. – Kto wysyła takie marne dziewczę na przeszpiegi? – mówił spokojnym tonem, mimo to dreszcz obrzydzenia przetoczył się po kręgosłupie. Wyciągnął dłoń w moim kierunku, na co mimowolnie cofnęłam głowę, uderzając w ścianę. Mężczyzna parsknął, łapiąc w palce kosmyk włosów i zaczesał je za ucho.

Układ | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz