Czy ja się denerwowałam?
A jak inaczej nazwać to stado bawołów, które jak naćpane taranowało mój żołądek? Niepokojący skurcz w brzuchu sprawiał, że miałam ochotę zwymiotować.
Przecież nie mogłam przejmować się aż tak tym wyjazdem, to było irracjonalne.
Nieregularny oddech ulatywał przez usta. Przymknęłam powieki, uderzając kilka razy nieznacznie czołem w ścianę.
Jesteś nienormalna, Rozalia.
Weź się w garść.
Uchyliłam powieki, wzdychając. Roztrzęsionymi dłońmi strzepałam niewidzialny kurz z materiału sukienki. Nie była idealna, w niektórych miejscach nadal delikatnie na mnie wisiała, ale ścisnęłam się mocniej w talii, przez co niedopasowany rozmiar nie rzucał się już tak bardzo w oczy. Na stopy założyłam beżowe, zabudowane sandałki na słupku, a do tego kremowy płaszcz. Przewiązałam gruby szalik na szyi.
Fizycznie byłam gotowa, mentalnie niekoniecznie.
Marcel czekał już na podjeździe i jedyne, co mi pozostało, to znaleźć w sobie wystarczająco siły, aby opuścić dom.
***
Zajechaliśmy na parking. Droga trwała zaledwie godzinę, czas ten umilały nam piosenki z radia i niezobowiązujące rozmowy. Wciągnęłam nerwowo powietrze nosem i uspokajająco wypuściłam je ustami. Wysiadłam z pojazdu zaraz za policjantem, jednak moje opieszałe ruchy sprawiły, że pozostałam nieznacznie w tyle. Uświadomiłam sobie, że nie wiedziałam jaki był status naszej znajomości, jako kogo przedstawi mnie swojej rodzinie, a wolałam być uświadomiona wcześniej, jeżeli miał w zamiarze odgrywać jakieś chore akcje i wciskać wszystkim, że jesteśmy w szczęśliwym związku.
Na samą myśl robiło mi się niedobrze.
– Marcel? – zawołałam za nim niepewnie. Mężczyzna przystanął w miejscu i odwrócił się w moją stronę, a jego brew powędrowała ku górze. – To pytanie już w mojej głowie brzmi dość żenująco, ale... – westchnęłam ciężko, wykrzywiając wargi w niezręcznym grymasie – mam udawać twoją partnerkę, dziewczynę, przyjaciółkę, kogokolwiek? Nie mam zielonego pojęcia jak się zachować – jęknęłam zrozpaczona.
– Nie, nie, nie – zaśmiał się, układając ręce na moich ramionach. – Bądź po prostu sobą, niczego więcej nie oczekuję.
Jak miałam być sobą to obawiałam się, że przy najbliższej okazji wbiję mu widelec w oko.
Nie wiedziałam, czy akurat tego oczekiwał.
Miejsce, w którym odbywała się rocznica ślubu było stodołą, która wyglądała jak wyciągnięta z jakieś bajki. Stoliki zawijały się w literę U, pośrodku znajdował się parkiet do tańczenia, w rogu sali stała pokaźnych rozmiarów choinka. Było sielsko, swojsko i świątecznie. W dekoracjach dominowały czerwone kokardki, zielone serwetki i złote dodatki. Sufit przyozdabiały girlandy świetlne w kształcie sopli lodu dające ciepłe, przydymione światło. Marcel w trakcie drogi wspominał, że to jeden z ładniejszych lokali w ich okolicy.
– Marcel! – radosne, pełne ulgi nawoływanie zwróciło naszą uwagę w momencie, w którym policjant odwieszał płaszcze na wieszak. Oboje zwróciliśmy się w stronę kobiecego głosu. Pierwsze, co mnie uderzyło, to podobieństwo mężczyzny do niej. Od razu zorientowałam się, że to musiała być jego mama. Tak samo ciemne, kręcone włosy, a co najgorsze, te same przeszywające, szafirowe spojrzenie, które z wyraźnym zdumieniem przeskakiwało pomiędzy nami.
CZYTASZ
Układ | ZAKOŃCZONE
RomansaRozalia Antosiewicz, studentka ekonomii, jest kulą u nogi miejscowej policji. Drobne kradzieże i włamania to tylko niektóre z jej przewinień. Czyny o niskiej szkodliwości zamienia na handel substancjami psychoaktywnymi pod skrzydłem swojego najlepsz...