21. Potrzebowałam cię jeden jedyny raz.

503 36 3
                                    


Głucha cisza rozrywała pomieszczenie na strzępy. Świszczący, znużony oddech tańczył w płucach. Chłodny pot niespiesznie spływał po plecach, dreszcze w spazmach wykrzywiały ciało. Echo wspomnień własnego krzyku raz po raz rozdzierało w bólu bębenki i wykrzywiało w grymasie twarz.

Zasłużyłaś sobie na to.

Zasłużyłam na wszystko, co mi się przytrafiło.

Palące, wyschnięte ścieżki po słonych łzach ozdabiały zaczerwienione policzki.

Pamiętasz? Obiecałem ci to.

Obiecałeś, pamiętałam.

Znów to zrobiłaś.

Niczego nie zrobiłam.

Odetchnęłam ciężko, przekręcając się na łóżku na wznak.

Prawda była taka, że ta sytuacja nie posiadała znamion zatrzymania. Nikt nie przedstawił przyczyn zatrzymania ani przysługujących mi praw, toteż moja podróż na komendę była czysto hobbystyczna. Nikt się mną nawet tam nie zainteresował.

No może poza Frankiem, który opatrzył mi poparzoną dłoń.

Roztrzęsionymi palcami przebiegłam po twarzy, starając się zetrzeć resztki rozpaczy, która się na niej malowała. Wstydziłam się tego, wstydziłam się, że udało mu się mnie złamać, pierwszy raz od dawna tak bardzo nie panowałam nad tym, co czułam.

Płakałam i prosiłam by przestał.

I to mnie przerażało.

Wyciągnęłam zabandażowaną rękę w górę, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Już mnie nie bolała. Jedynie dusza siedziała skulona w kącie ciała i od czasu do czasu zaszlochała cichutko, bo w tym momencie nie czułam już niczego. I chociaż stan życiowego marazmu przyszedł zbyt późno, to byłam wdzięczna, że postanowił się zjawić. W końcu mogłam przestać czuć cokolwiek, w szczególności czuć, że w ogóle żyłam.

Opuściłam dłoń na klatkę piersiową, biorąc głęboki oddech.

Nie byłam idealna, miałam więcej wad niż zalet, głupie pomysły i sporo za uszami, i wiedziałam, że po prostu na to zasłużyłam. Jak sobie pościeliłam, tak się wyspałam. Nie sposób zmyć z siebie win i wyspowiadać grzechów, aby mieć czystą kartę. Nie potrafiłam jedynie zrozumieć, dlaczego byłam tak naiwna, w którym momencie straciłam czujność i dałam nabrać się samej sobie, że mogę liczyć na kogoś innego niż samą siebie.

Czekałam, aż mrok pochłonie cały dom, aż echo kroków, szum telewizora, ucichnie dzisiejszego wieczoru, aż będę miała pewność, że ojciec poszedł spać.


***


Bez pośpiechu podniosłam się i usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że ciało było zdruzgotane i słabe, dusza natomiast rozbiła się tylko nieznacznie, nie mniej niż wczoraj i nie więcej niż jutro. Otępienie smakowało kojąco. To był ten stan, kiedy po głośnych grzmotach, przerażających piorunach i bolesnych błyskawicach, wszystko cichnie, wszystko się uspokaja, a obijające się o parapet krople deszczu nucą cichutką, uśmierzającą kołysankę.

To nie był czas na użalanie się i robienie z siebie ofiary. Ofiara z definicji była niewinna, ja nie byłam.

Roztrzęsionymi rękoma przeczesałam włosy, spomiędzy warg uciekło zmęczone westchnienie. Uniosłam się do pionu. Z krzesła ściągnęłam bluzę i naciągnęłam ją na siebie przez głowę.

Układ | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz