32. To było zbyt dobre, aby mogło być złe.

288 24 2
                                    


Ostatnie tygodnie zlały się w jedną, czarną plamę. Przestałam orientować się w czasie i przestrzeni, porwał mnie nurt życia, a ja się temu poddałam bez namysłu. Nie miałam sił walczyć, sprzeciwiać się, czy chociażby żyć. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Nigdy nie czułam się tak przytłoczona, nie raz byłam na dnie, chociażby śmierć babci zmiotła mnie całkowicie, ale to... to było coś całkowicie innego, jakby ostatnia iskra nadziei, że kiedykolwiek będzie lepiej, po prostu zgasła.

Aleksander był uzależnieniem i to tym najgorszym z możliwych. To jak unieść po raz kolejny kieliszek do ust i łudzić się, że tym razem przyniesie upragnione ukojenie. Ale tego nie robił, wręcz przeciwnie, niósł za sobą jeszcze większe spustoszenie, odbierał zdolność myślenia, kontrolę nad życiem. Potrzebowałam małych kroczków na przód, nowych początków, poznać wersję siebie bez Starskiego u boku, a to sprawiało mi trudność, bo jego obecność definiowała wszystko, czym byłam.

Starałam się nie myśleć o ojcu. Ignorowałam również istnienie Blanki i Melanii. Od tej pierwszej do tej pory wisiało kilka nieprzeczytanych przeze mnie wiadomości na messengerze, ale nie byłam gotowa aby się z tymi informacjami konfrontować. Zjebałam to, ta myśl dręczyła mnie najbardziej. O Melanii wiedziałam tyle, że rozstała się z Markusem, bo wszystkiego się dowiedział. Dzwonił do Marcela, aby wyciągnąć go na męskie wyjście do klubu w celu zatopienia złamanego serca w alkoholu. Policjant skomentował to jedynie, że pizda z niego, a nie detektyw, jeżeli własnej dziewczyny nie potrafił sprawdzić. I nigdzie z nim nie wyszedł. Zrobiło mi się szkoda Melanii, zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo zakochana była w mężczyźnie.

Marcel był jak rześka bryza w upalny dzień, innym spojrzeniem na świat, obietnicą lepszego jutra. Wszystkim tym na co nie zasłużyłam. Pozwalał mi rozpadać się, kiedy tego potrzebowałam, a potem zbierał każdy najmniejszy kawałeczek mojej duszy i składał do kupy, aby nie pozostała nawet jedna, maleńka rysa, która sugerowałaby, że kiedykolwiek zabrakło mi sił. Był cierpliwy i do bólu wyrozumiały. Nie naciskał, nie pośpieszał, dawał czas i przestrzeń, albo trzymał mnie tak mocno w ramionach, jakby chcąc przejąć wszystko to, co odebrało mi dech i przygniatało klatkę piersiową w niewyobrażalnym ciężarze.

Nie wiedziałam, co nas łączyło. Status naszego układu był nieokreślony i całe szczęście żadne z nas nawet nie próbowało zmienić tego stanu rzeczy.

Miałam ochotę śmiać się przez łzy, gdyby ktoś na początku naszej znajomości zasugerował by mi, że ten człowiek, policjant, na którego zostałam skazana aby odkupić swoje przewinienia, będzie moim jedynym powodem aby podnieść się z łóżka, uśmiechnęłabym się z pobłażaniem i popukał w głowę, sugerując ciężką chorobę psychiczną osoby, której te słowa zdołały by przejść przez gardło. Ale stał się tym powodem, czy mi się to podobało, czy nie.

Terapia nie szła najlepiej, potęgowała wyrzuty sumienia tlące się w podświadomości, prowokowała odrazę odnośnie wyborów jakich dokonywałam, bo w końcu życie to suma wyborów, których sami się dopuściliśmy, więc byłam całkowicie winna miejsca i stanu w jakim się znalazłam. A ja przecież wcale nie chciałam się tak czuć, nie chciałam być tą złą.

Dopiero zmiana terapeuty, a tak naprawdę nurtu terapii, przyniosła jakąś zmianę. Minimalną, ale coś ruszyło. Przestałam spadać. Może sięgnęłam dna, ale nie pogrążałam się głębiej w jego bezkresie.

Mama Marcela zaprosiła nas do jego rodzinnego domu. Mówiła, że zmiana otoczenia i świeże powietrze dobrze mi zrobi. I choć wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że mój stan nie poprawi się po dotknięciu trawy, to w jej słowach wyczuwałam wybrzmiewającą troskę, jakby obietnicę, że może mi się nie poprawi od spoglądania na zielony ogródek, ale może znajdę w nim coś, co choć na nieznaczną chwilę sprawi, że odetchnę, a to mi wystarczało.

Układ | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz