Rozdział 22

2.5K 239 44
                                    

☀ Morgan ☀

W nocy nie mogę zmrużyć oka nawet na sekundę.

Leżę w łóżku i wpatruję się w sufit, a moje oczy robią się suche jak wiór. Widzę, jak światła nocnego Los Angeles tańczą na ścianach. Szukam ukojenia w tym nienachalnym żółtym świetne, ale to nie pomaga. Nic nie pomaga. Nic nie może zastąpić tej dziury, która właśnie powstała w moim sercu.

Jedyne szczęście w nieszczęściu jest takie, że jemu doskwiera to samo.

Wyraźnie słyszę, jak chodzi w kółko za ścianą, klnie i warczy. Telefon dzwoni bez przerwy, a on ciska rozkazy jak dowódca na wojnie. Gdzieś w środku ciekawi mnie, co właściwie się tam dzieje, ale zranił mnie za mocno. Głównie dlatego nie wstaję z łóżka, gdy znów robi się cicho. Nie idę do niego, ani nie proszę o uwagę, czy o czułość.

W tej chwili naprawdę jestem bliska tego, by go znienawidzić.

Sama nie wiem, co właściwie czuję na myśl o dziecku.

Mimo wszystko, powinien zareagować inaczej.

Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie jestem osobą, która będzie najlepszą matką na świecie. Cholera, przecież ja nawet nie miałam dobrego wzorca w domu. Byłam niechciana i podrzucana. Co poczuję, jak zobaczę własne dziecko? Co będzie, jeśli nie poczuję nic? W tej chwili właśnie to przeraża mnie najbardziej, ale powtarzam sobie, że muszę ochłonąć.

Potrzebuję czasu, jednocześnie mam wrażenie, że go nie mam.

W końcu świta.

Drzwi się otwierają, a w nich staje Stephen, ubrany w dresy i zwyczajną koszulkę. Ma bose stopy i przeraźliwie podkrążone oczy, jakby podobnie do mnie nie zmrużył oka nawet na chwilę. Prawie mi go żal.

A potem znowu przypominam sobie przebieg poprzedniego wieczoru i żal znika tak szybko, jak szybko się pojawił.

— Spakowałaś się?

Staję naprzeciwko niego, ubrana tylko w piżamę. Twarz mu drga, gdy spuszcza wzrok na moje ciało, ukryte pod satynowym materiałem.

— Nie — odpowiadam. — Nie ma wiele do zabrania.

— Zrób to. Za chwilę musisz być gotowa.

— I gdzie mnie wywieziesz? Nad rzekę? Zalejesz moje martwe ciało betonem?

Krzywi się.

— Na litość, Moe. Odpuść ten dramatyzm, bo to do ciebie nie pasuje.

— Dalej nie zmieniłeś zdania? — Patrzę na niego. — Nie powiesz nic więcej?

— Nie mogę. A ty musisz zniknąć z tego mieszkania.

Odwracam się od niego, bo serce mi pęka.

Mam ochotę paść na kolana i pytać go bez końca, co zrobił z moim Stephenem, który potrafił mnie tulić. Potrafił także dać czułość, chociaż uparcie twierdził, że było inaczej.

— Żegnaj, Morgan.

Odwracam się, nim odejdzie.

— Co z dzieckiem, Stephen? — mówię głosem niewiele głośniejszym niż szept. — Co z naszym dzieckiem.

— To twoja decyzja.

— A czego ty chcesz? — pytam, na granicy łez.

— Nie pakuj się w kłopoty.

Wychodzi za drzwi i znika.

Mam nadzieję, że to on mnie zawiezie. Fantazja o ostatnich minutach ukradzionych w tej paskudnej sytuacji trzyma mnie przy zdrowych zmysłach, ale i ona rozbija się o okrutną rzeczywistość. To Tate zabiera mnie w ciszy do samochodu, a później rusza w trasę. Włącza radio i próbuje mnie zagadać, chociaż widzi, że nie jestem w stanie rozmawiać.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz