Rozdział 29

2K 214 11
                                    

Małe info - zmieniam czas pisania z teraźniejszego na przeszły w obu tomach tej serii i od tej pory nowe rozdziały będą już tylko w przeszłym. Poprzednie zmienię niedługo.

☀ Morgan ☀

Minęła dobra godzina, zanim Diego skończył opatrywać wszystkie rany Stephena, a te były naprawdę przerażające. Skrzywiłam się, gdy okrwawiona kula wyjęta z jego ciała wylądowała z brzdękiem na blaszanej misce, którą mój były wyjął ze swojej bezdennej torby. Po naszej ożywionej dyskusji nie mówił już nic więcej. Zamilkł i po prostu wykonywał swoją pracę, jedynie raz po raz częstując mnie swoim sceptycznym wzrokiem pełnym potępienia. To było niezwykle niecodzienne, by w jego zwykle pogodnych brązowych oczach widzieć tyle dezaprobaty.

Nie krył się zbytnio z własnym rozgoryczeniem.

W końcu zostawiałam go z powodu drugiego życia, a później związałam się z kimś nawet gorszym. Był taki czas, że sama się sobie dziwiłam. Gdzie zniknęła cała ta moralność, moje motywacje i wartości, które tak długo pielęgnowałam? Rozpaczliwie chciałam to zrozumieć, ale im dłużej myślałam o tym wszystkim, tym bardziej oczywisty stawał się wniosek. Wyparowały tamtego dnia, kiedy ktoś założył mi worek na głowę, a później łupnął mnie tępym narzędziem. Jeszcze do tamtego poranka miały znaczenie bzdury, takie jak zakupienie ulubionego smaku serka do śniadania i wyprzedaż ubrań, którą nawet zaznaczyłam sobie kolorowym markerem w podręcznym kalendarzu.

Nie sądziłam, że znajdę się w miejscu, kiedy każdy z tych drobiazgów kompletnie przestanie mnie obchodzić, tak samo jak moja praca. Nie tęskniłam za pojawianiem się tam, ani za rozmowami, jakie musiałam prowadzić jako biegła. To była stresująca posada pełna wyzwań i na dodatek sprawiała, że bez przerwy lądowało się na świeczniku u kogoś, kto był wyżej w łańcuchu pokarmowym. Nie wyobrażałam sobie powrotu do tamtego miejsca, ani nawet go nie chciałam.

Musiałam porządnie zastanowić się nad tym, co zrobię, gdy dziecko się urodzi. Przecież nie mogłam wiecznie liczyć na środki Stephena, ale nie było największe zmartwienie w danym momencie.

Najpierw on musiał przeżyć.

— Ustabilizowałem go.

Drgnęłam, gdy w półmroku Diego stanął zdecydowanie za blisko mnie. Wyglądał na nieźle wyczerpanego i prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwiłam.

— Rozumiesz, co to znaczy? — spytał nagląco.

— Że już z nim okej?

Zaśmiał się gorzko, odrzucając głowę do tyłu.

— Nie, Moe — rzucił. — Daleko mu do „okej". Jedną kulę wyjąłem, jedna przeszła na wylot, ale trzecia dalej jest w środku. Podałem mu kroplówkę i zrobiłem wszystko, co tylko mogłem. Naprawdę. Tylko musisz wiedzieć, że to nadal za mało.

Kiwnęłam głową.

Kusiło mnie, żeby spytać go, co miałam zrobić dalej, ale to nie miało sensu. Nie, gdy w jego oczach kryło się tyle gniewu, dawnej urazy i czegoś, co chwilami przypominało mi zazdrość. Bez słowa spakował swoje rzeczy do torby, a potem zatrzasnął jej klapę z większą siłą, niż tak naprawdę było to konieczne. Mógł silić się na uprzejmości, ale ulżyło mi, gdy odpuścił.

Po prostu odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Gdy usłyszałam trzaśnięcie zamka, który automatycznie się zablokował, skierowałam swoje kroki prosto do miejsca, gdzie leżał nieprzytomny Stephen. Nagle nie wydawał się już tak straszny, jak wtedy, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Jego twarz była trupio blada, a jednocześnie tak spokojna, że nie mogłam w to uwierzyć. Wszędzie były bandaże, a kroplówka skapywała powoli przez rurkę, którą Diego wkłuł mu do dłoni.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz