Rozdział 34

2.4K 222 19
                                    

Kochani, przed wami ostatni rozdział, a jutro pojawi się epilog. Dosłownie nie mogę uwierzyć, że przygoda z Diabłem i Morgan dobiega już końca. Następny w kolejce jest Knox, ale zanim do niego przejdziemy - proszę was o kilka słów opinii w komentarzach. Wasze uwagi wiele dla mnie znaczą! Jeśli macie ochotę - polećcie ten tekst swoim znajomym.

PS - W empikach pojawiła się właśnie moja najnowsza książka "Spirala naszych kłamstw".

☀ Morgan ☀

Parę tygodni później...

— Dlaczego wcześniej nie mówiłeś, że umiesz zrobić takie fantastyczne brownie?! — mamrotałam niewyraźnie z udawanym oburzeniem. — Boże, jakie to pyszne...

Stephen tylko się zaśmiał, a potem wywrócił oczami.

— W ogóle cię nie rozumiem — skwitował. — Musimy oduczyć cię mówienia z pełnymi ustami, bo za którymś razem się zakrztusisz.

Jęknęłam z oburzeniem, kiedy wyrwał mi ostatni kawałek i teatralnie władował sobie do ust. Faktycznie było mi trochę przykro, ale próbowałam pamiętać, że przed chwilą pochłonęłam jakieś trzy czwarte tego deseru. Był fenomenalny. Prawie tak dobry, jak każdy dzień, który ze sobą spędzaliśmy.

Coraz częściej zdarzały się noce, kiedy on zostawał w domu, albo ja u niego w mieszkaniu i tak było też teraz. Oczywiście te wspólne wieczory wcale nie oznaczały seksu, co z początku okropnie mi doskwierało, ale w którymś momencie przestało. Pierwsze dni były po prostu trudne. Musieliśmy nauczyć się dynamiki naszej relacji kompletnie od zera, a ja co chwilę panikowałam, bo prawdziwy Stephen był kimś, kogo w zasadzie nie znałam.

Bez przerwy szukałam w nim Diabła.

Czekałam na złośliwości. Szykowałam się na najgorsze. Steph celnie wypunktował, że w pewnym sensie za tym tęskniłam, ale sama wiedziałam, jak to działało. Przyszła chwila, kiedy mój mózg powiedział w końcu „reset", a ja pozwoliłam sobie na poznanie go od nowa bez proszenia, byśmy weszli w nasze wcześniejsze role. I nagle okazało się, że nie tylko był naprawdę ciekawym człowiekiem, ale też miał cechy, które kiedyś naprawdę mnie pociągały.

Po pierwsze, był naprawdę zabawny. Nie w taki typowo wesołkowaty, a raczej w ten czysto złośliwy i sarkastyczny, chociaż czasem miewał te lżejsze dni. Jedno było pewne, nie musieliśmy narzekać na nadmiar powagi, bo zawsze wiedział, jak rozbić ten zbyt ciężki, ponury nastrój.

Po drugie, świetnie gotował. Zdecydowanie lepiej ode mnie.

Po trzecie, miał całkiem sporo pasji, które dzieliliśmy. Lubił seriale, grał na gitarze i trochę śpiewał sam dla siebie, a nawet czytał książki. Oczywiście wszystkie te rzeczy zniknęły z jego życia parę lat wcześniej, ale wspólnymi siłami sprawdzaliśmy, czy wciąż dawały mu radość. W pewnym sensie obojgu nam ulżyło, gdy okazało się, że tak. To był jakiś punkt zaczepienia do tematów do rozmów. Idealny rozpraszać od dziecka i traum, więc zaczęliśmy się na tym skupiać. Oglądaliśmy razem nowości, kupowaliśmy tę samą książkę żeby o niej pogadać, a nawet zrobiliśmy sobie wspólną playlistę, do której oboje podrzucaliśmy nowe kawałki.

Stworzyliśmy nową rutynę.

To właśnie dzięki tym wszystkim drobnostkom zbudowaliśmy fundament, bez którego nie mogłabym siedzieć na jego wielkiej zamszowej kanapie oparta o jego tors. I, cóż, nie miałabym ust wypchanych przepysznym brownie z orzechową posypką.

— Od teraz masz piec to co najmniej raz w tygodniu.

— A jak nie, to co?

Zaśmiałam i rozparłam się wygodniej na jego klatce piersiowej.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz