Rozdział 25

2.5K 227 27
                                    

😈 Stephen 😈

Mamy doskonały widok na dom, w którym mieszka Morgan, ale to i tak mnie nie uspokaja. Jedyne o czym mogę myśleć, to fakt, że w środku razem z nią przebywa mój brat. Szlag mnie trafia na samą myśl, że ten mięczak z sarnimi oczami robi z nią Bóg wie co. Czuję też dziwaczny strach, od którego mam ochotę warczeć, jak dzikie zwierzę. A co, jeśli będzie wolała jego? Cholera, jesteśmy do siebie tacy niesamowicie podobni, że to aż przerażające. Ale on jest po prostu dobry. To zwykłe młody facet wychowany na przedmieściach, żyjący swoją sielanką aż do teraz.

Nie to, co ja.

— Ile on tam już, kurwa, siedzi?! — warczę do Knoxa.

Ten nie odpowiada od razu.

Milczy i po prostu wpatruje się we mnie intensywnie tym swoim beznamiętnym wzrokiem, a mnie z jakiegoś powodu to rozsierdza jeszcze mocniej. Z frustracji praktycznie wydeptuję dziurę w ziemi na małym wzgórku ukrytym w drzewach, skąd obecnie podglądamy dom.

— Jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut — oznajmia chłodno, a jego wzrok osuwa się na zegarek. — Czemu tam nie pójdziesz?

— Nie powinienem.

— Powiesz przynajmniej, o co ci teraz chodzi?

— Nie.

Stoję jak cholerny posąg i patrzę w pieprzoną bramę tak długo, aż w końcu się otwiera. Oczywiście od razu zamieram. Najpierw wychodzi on, a później pojawia się ona. Nie widzieliśmy się ledwie dwa tygodnie, ale nagle wydaje mi się, że to o wiele dłużej. Wyglądają na przejętych, jakby właśnie prowadzili wyjątkowo trudną rozmowę. Mam wrażenie, że widzę na jej pięknej twarzy ślady łez.

I wtedy dzieje się coś, co odziera mnie z resztek samokontroli.

Ten gnojek nachyla się do niej i kładzie swoją dłoń na brzuchu Morgan, bez przerwy coś mówiąc. A ona wcale go nie odpycha. Znów robi minę, jakby miała wybuchnąć płaczem i bez przerwy kiwa głową. Na koniec przytulają się, nim Chris odchodzi.

Moja Moe znów znika.

Dyszę jak wściekłe zwierzę gotowe do ataku.

— Niech ktoś go pilnuje — cisnę przez zęby. — Sto razy mówiłem mu, że ma się trzymać z daleka, a ten dalej ładuje się do paszczy lwa. Bezmyślny kutas.

— Wyślę kogoś za nim.

— Ma wrócić bezpiecznie, skąd przylazł.

Trzymał rękę na jej brzuchu.

Kurwa, za moment chyba wybuchnę.

Jak przez mgłę widzę Knoxa, który rzuca komuś rozkaz przez telefon. Potem poddaję się tej nieopanowanej prymitywnej wściekłości i zaczynam kopać drzewo z taką mocą, że zostawiam ślady. Wrzeszczę, walę pięściami i okładam korę naprawdę mocno. Czubek mojego wojskowego buta zaczyna się odkształcać od siły tych ciosów.

— Uspokój się, Stephen — mówi.

Mam to w dupie.

Ale on najwyraźniej nie, bo w jednej chwili dalej tracę rozum, a w drugiej czuję, jak jego silne ręce mnie obezwładniają. Szaleństwo płynące w moich żyłach mnie osłabia, a Knox wykorzystuje to koncertowo, wykorzystując wojskowe techniki, które tak dobrze znam. Robi to szybko i bez wahania, tak, że zanim się obejrzę, leżę dociśnięty do suchej ziemi. Każdy mój oddech wzbija w powietrze pyliste podłoże, a krótka trawa łaskocze mnie w szyję. Podryguję jeszcze nerwowo w żałosnej próbie uwolnienia się, ale to na nic.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz