rozdział 10

3.5K 270 67
                                    


Morgan

Jego humory są jak kalejdoskop.

W jednej chwili mam wrażenie, że ten facet musi mnie lubić, bo inaczej nie traktowałby mnie w ten sposób, ale w drugiej to znika. Zostaje tylko bezwzględna twarz, puste uczy i energia tak negatywna, że aż przechodzą mnie dreszcze. A ja nie jestem głupia. Może nie powinnam wierzyć w jego słowa o tym, że próbuje usilnie uratować moje życie, jednak w głębi serca czuję w tym szczerość. Gdzieś w podświadomości kiełkuje mi myśl, że być może mu kogoś przypominam. Nie mam pewności, a cała ta teoria to ledwie domysły niepoparte faktami.

Może kiedyś znajdę dowód.

— Doskonale — skwitował, gdy poinformowałam go o mojej małej obserwacji.

Ta wiadomość wymazała wszystko, co wypracowaliśmy wspólnie w ciągu tego wieczoru. Zniknął ten tajemniczy i flirciarski facet. Chris znów stał się diabłem. A ja czuję, że żadna z tych twarzy nie jest prawdziwą.

Wybiegliśmy stamtąd w pośpiechu, a gdy tylko wcisnął mnie na siedzenie pasażera, czas prysnął. Podjazd był pełen samochodów, więc bez dwóch zdań zgubiliśmy się gdzieś w tłumie. Mimo to lawirował po pasach ruchu z zadziwiającą zręcznością, by później krążyć między ulicami nocnego Los Angeles.

Obstawiam, że nie śledzi nas nikt, bo mkniemy w najlepsze po autostradzie. Powoli zaczynam rozpoznawać niektóre budynki i ulice, więc domyślam się dokąd zmierzamy. Jego loft jest coraz bliżej.

— Czy ten pin w ogóle się przyda?

— Potencjalnie. Być może będzie kluczem do mojej wolności, a być może niczego nie zmieni. Będę musiał to sprawdzić.

— Kiedy?

— Gdy przyjdzie pora.

— A czy...

— Przestań — wchodzi mi w słowo. — Nie jestem twoim przyjacielem, a ty nie jesteś moją żoną. Nie umawialiśmy się na zwierzenia. Wykonałaś poprawnie swoje zadanie i pozwól, że od teraz ja się tym zajmę. Nic więcej nie powinno cię obchodzić, więc darujmy sobie tę szopkę.

Wprost nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.

— Szopkę, tak? — Mój głos robi się piskliwy. — Więc nasz seks nazywasz szopką?

— To tylko seks, Morgan. Nic nie znaczy.

Nie mam pojęcia czemu właściwie obchodzi mnie to na tyle, że oczy zachodzą mi łzami. Odwracam głowę w stronę szyby, próbując zdusić szloch, ale ponoszę częściową porażkę. Dziwny dźwięk wydobywa się z mojej piersi, jednak próbuję usilnie zdusić kolejne, przykładając sobie pięść do ust.

— Przestań, Moe — mówi odrobinę spokojniej. — Chyba nie myślałaś, że stworzysz waniliowy związek z pieprzonym mordercą?

— M-mówiłeś, ż-że chcesz sk...

— Mówiłem — wcina się lekceważąco. — Chcę. Ale to nie zmienia tego kim jestem, rozumiesz? Natura zostanie dokładnie taka sama. I jeśli mam być szczery, to nie wiem, czy chciałbym jeszcze kiedykolwiek wiązać się na stałe. Nawet z tobą.

Resztę drogi pokonujemy w milczeniu. Choć ten wieczór zapowiadał się wspaniale, nagle czuję się wyprana z emocji. To wrażenie podobne do tego, jakby ktoś wbił mi nóż we wnętrzności, a później nim przekręcił. Wtedy nachodzi mnie ostatnia myśl, ponura i okrutna.

Muszę znaleźć drogę ucieczki z tego więzienia. Nawet wtedy, jeśli to oznacza śmierć na własnych warunkach.

*

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz