Rozdział 28

2.2K 212 32
                                    


☀ Morgan ☀

Nie mogę znaleźć sobie miejsca.

Normalnie zapewne odpaliłabym Kawalerów do wzięcia, jedząc przy tym pudło lodów, ale te czasy zostały gdzieś daleko w tyle. Taka forma spędzania czasu była świetna, gdy nie wiedziałam, że potwory czaiły się nie tylko w ciemnościach, lecz wszędzie dookoła. I z jednej strony doskonale wiem, jak dobrym, wprawionym żołnierzem jest Stephen, a z drugiej praktycznie umieram ze strachu. Przerażenie dopada mnie do takiego stopnia, że brzuch zaczyna mnie boleśnie ćmić i choć wiem, że to niedobre dla dziecka, to nie umiem się uspokoić.

Drżę o niego.

Ma w sobie mroczną stronę, ale zawsze znajdzie się ktoś bardziej nieobliczalny.

Nie ronię łez, lecz do spokoju mi daleko. Ciągle chodzę tam i z powrotem, jakby to miało być magiczne remedium. Nie jest. Jedynie chwilowo rozprasza mój strudzony umysł, więc się tym zadowalam. Chcę, żeby ten podły dupek wrócił cały i zdrowy. Żeby miał szansę, by szorować przede mną na kolanach, wynagradzając każde podłe słowo, które wykrzyczał.

Bo okrutna prawda jest taka, że bardziej rozpaczam za potencjałem, niż za tym, co mieliśmy.

Ta relacja była niecodzienna.

Te okoliczności były toksyczne.

A jedyne, co my możemy zrobić, to wziąć te połamane kawałki nas samych i spróbować zbudować z nich coś prawdziwego. Dobrego. Czystego. W głębi serca wiem, że on tego chce, ale nie potrafię odgadnąć, czy będzie w stanie się zmienić. Czasem wątpię już nawet w samą siebie. Mam poważne przeczucie, że ten dziwny strach przed zamienieniem się we własną matkę już zawsze będzie częścią mnie.

Pałętam się po domu tak długo, aż za oknem nie zapada zmrok.

Mam złe przeczucia.

Coś nie daje mi spokoju.

Ciągle sprawdzam telefon, ale nie ma tam nic.

— Gdzie ty jesteś, do cholery?! — krzyczę w przestrzeń, przygnieciona bezsilnością. — Proszę, wróć. Przeżyj...

W końcu kładę się na kanapie, ale już nie czekam z taką pewnością, jak wcześniej. Ogarniają mnie wątpliwości, a do głosu dochodzi strach. Nikt nie jest niezniszczalny, nawet on. Pozwalam powiekom opaść w dół i przysięgam sobie, że to tylko na sekundę.

Przeraźliwy dźwięk giętego metalu wyrywa mnie ze snu. Zabawne, bo nawet nie pamiętałam, kiedy faktycznie usnęłam. Początkowo jestem kompletnie zdezorientowana, a gdy kolejne łupnięcie roznosi się po ulicy, wstaję na równe nogi.

Cholera, czyżby przyszli po mnie?

Ten przeraźliwy chrobot nie mógł świadczyć o niczym dobrym. Nie, kiedy siła tego łupnięcia była tak ogromna, że poczułam w stopach, jak fundamenty zadrżały. Stąpałam powoli po domu pogrążonym w kompletnych ciemnościach. Ciekawość pchała mnie prosto do podglądu kamery przy domofonie, ale najpierw złapałam szybko paralizator ukryty obok misy na klucze. To był drobny prezent od Mike'a na nową drogę życia. I pomyśleć, że wyśmiałam go, kiedy wciskał mi uparcie pudełko w dłonie.

Kiedy w końcu zerkam na ekran, pierwsze co dostrzegam to samochód, który praktycznie wbił się w bramę. Kierowca zbliża się do drzwi, ale nie widzę jego twarzy do czasu, aż nie podchodzi bliżej schodów. Wtedy zamieram, bo w końcu rozpoznaję Stephena, ale wyraźnie dostrzegam, że coś jest grubo nie tak. Praktycznie nie rusza jedną ręką, która wisi mu bezwładnie, a na dodatek utyka.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz