Rozdział 20

2.9K 240 39
                                    

😈 Stephen 😈

Podróż do domu jest pospieszna i gorączkowa. Pędzę przez Los Angeles i sprytnie omijam korki, wchodząc w zakręty tak, że o mało nie przejeżdżam ich na dwóch kołach. W moich żyłach płynie już adrenalinowy koktajl, a gdy w końcu parkuję w podziemiach na swoim miejscu, nawet nie gaszę silnika. Wymieniam spojrzenia z chłopakami trzymającymi wartę na dole i biegnę.

Gnam tak, jakby goniła mnie sama śmierć.

W pewnym sensie tak właśnie jest.

Nagle wnerwia mnie dosłownie wszystko.

Durna melodyjka, która leci z głośników, czekanie, czas wjazdu. Jestem pewien, że ktoś za mną wyruszył. Ci ludzie uwielbiają działać w ten sposób. Szantażują cię przy pierwszej lepszej okazji i wykorzystują bliskich, żeby osiągnąć własny cel.

Kiedy wpadam zdyszany do mieszkania, wszyscy patrzą na mnie z oczekiwaniem. Od razu ruszam w stronę Tate'a i pokazuję mu mój telefon. Morgan siedzi naprzeciwko niego przy stole, próbując zerknąć na ekran, ale jej na to nie pozwalam. Parę sekund później przyjaciel podnosi na mnie wzrok. On też wie, co to znaczy.

— Weź mój telefon — kwituje spokojnie, wciskając mi smartfona w dłoń. — Ten lepiej zostaw tu.

— Tak zrobię. — Odwracam się w stronę kobiety. — Spakowałaś nas?

Mój głos przypomina wściekłe warczenie. Nawet nie umiem nad tym zapanować, bo jestem już zbyt nabuzowany strachem i adrenaliną. Muszę ją zabrać z tego miejsca w tej chwili gdzieś, gdzie będzie bezpieczna.

— T-tak, ja...

— Dobrze — przerywam jej. — Zaraz wyjeżdżamy.

Ma na tyle oleju w głowie, by nie pytać mnie o nic więcej. To nie jest najlepsza pora na tłumaczenie jej, że właśnie wkurwiłem lokalnego psychopatę, który uwielbia gwałcić i mordować takie niewinne dziewczyny, jak ona. Uznaję, że lepiej będzie, jeśli po prostu zamilknę.

Bez słowa ściągam z siebie elegancką koszulę i zamieniam ją na białą koszulkę naszykowaną przez Tate'a. To nie pora na popisy pewności siebie. Nie gram już głupio odważnego i z pokorą zakładam kamizelkę kuloodporną, a później zapinam wszystkie kabury na swoje miejsca.

Vitelli to myśliwy, a teraz jestem jego zwierzęciem.

Grunt, to przetrwać polowanie.

— Pomóż jej założyć kamizelkę — zwracam się znów do mężczyzny.

Sam w tym czasie ładuję magazynki. Później wciągam na tyłek wojskowe spodnie, a eleganckie buty wymieniam na ciężkie obuwie z podbiciem. Zamieram na sekundę, gdy kątem oka dostrzegam minę Moe.

Jest kompletnie przerażona.

Na pewno wolałaby, żebym to ja teraz zapinał jej rzepy od tej kuloodpornej ochrony, ale nie mogę. Sytuacja jest już tak spieprzona, że boję się choćby spojrzeć na nią z uśmiechem, żeby niczego nie pogorszyć. Domyślam się, że pierwszy raz ktoś zakłada jej coś takiego. Szokuje ją ciężar.

Tak, mała. Witaj w mojej wojskowej codzienności.

— Jedziemy.

Prawie wyciągam ją za ramię w stronę wyjścia, ale po drodze zatrzymuje mnie męska dłoń. Chwyta mnie za biceps tak stanowczo, że staję jak wryty. Ma szczęście, że jest moim przyjacielem, bo inaczej niechybnie dałbym mu w pysk.

— Jesteś pewien, że to dobry pomysł? — pyta cicho, nachylając się bliżej. — Może wcale tu nie przyjdzie.

— Znasz go. Jestem pewien, że ktoś nas już obserwuje z sąsiednich dachów.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz