Rozdział 33

2.3K 217 19
                                    


😈 Stephen 😈

Spacer po ulicach wieczornego Los Angeles wydawał mi się szalenie surrealistycznym przeżyciem. Jeszcze nie tak dawno mijałem te same miejsca w samochodzie, szlajałem się po ciemnych zaułkach i budziłem postrach, a teraz to wszystko zniknęło. Słońce już zniknęło gdzieś za odległymi wzgórzami, a tłoczne ulice rozświetlały latarnie. Upał nie oszczędzał nikogo, a wszechobecny beton tylko podbijał ten żar. Pierwszy spacer po kultowych i turystycznych zakątkach Los Angeles wydawał mi się raczej snem, niż rzeczywistością. Roześmiany tłum nigdy tu nie malał bez względu na porę, ale ja już nie pasowałem do tego obrazka.

Byłem zbyt ponury.

Zbyt gorzki, żeby łatwo wpasować się w ramy normalności.

Jakimś cudem mimo to próbowałem, chociaż w ciągu tych tygodni tysiąc razy przechodziło mi przez myśl, żeby rzucić to wszystko w cholerę i uciec. Ale nie mogłem. W głębi duszy chyba też nie chciałem, dlatego każdego dnia zasypiałem z myślą, że może następnego dnia będzie odrobinę lepiej. Zazwyczaj to był jeden krok do przodu i trzy do tyłu, niestety. Morgan mnie unikała, a ja wkurzałem się na sytuację, ale mimo to trzymałem dystans. Mogłem zignorować wszystkie przeczucia, po prostu wprowadzić się tam od razu po wydobrzeniu, ale wiedziałem, że zasługiwała na coś więcej, niż facet śpiący z glockiem pod poduszką. Moją granicą bezwzględną było trzymanie broni przy łóżku, a z tym wyjątkowo nie mogłem się poradzić. Jeśli akurat wyniosłem nóż gdzieś dalej, zlewał mnie zimny pot.

Wpadałem w panikę.

To wciąż nie był ten moment.

— Hej, proszę pana! — zawołał dzieciak z mijającej mnie bandy rozwrzeszczanych małolatów.

Nie od razu zorientowałem się, że to było do mnie.

Zerknąłem na niego gniewnie, ale chyba nawet tego nie zauważył. Zarzucił swoimi jasnymi włosami na bok, a potem poprawił rękaw cienkiej bluzy i wycelował we mnie palcem.

— Fajne dziarki — rzucił wesoło. — Spoko są. Gdzie robione?

Wymamrotałem nazwę salonu i obserwowałem, jak wszyscy jego koledzy pokiwali głowami.

— Dzięki, psze pana!

Chryste.

Jeszcze nigdy w życiu nie zagadał do mnie tak, jakbym był chwiejącym się nad grobem emerytem. Kiedy w końcu wchodziłem do kawiarni, w której umówiłem się z Moe, zgrzytałem zębami z irytacji. Nawet nie byłem pewien, dlaczego mnie to tak uraziło. Nie powiedzieli nic złego.

Dobrze wiesz, o co chodzi, Stephen.

Po prostu zatęskniłem za własną zmarnowaną młodością. Teraz na pewne rzeczy było już zwyczajnie za późno.

— Hej, tutaj!

Głos Morgan wyraźnie przebił się przez gwar rozmów i dźwięk pracującego ekspresu do kawy. Moje ciało automatycznie reagowało, gdy ją słyszałem. Od razu miałem ochotę rzucić się w pogoń by być bliżej, by ją chronić. Zasłonić własnym ciałem, wyjąć broń z kabury i celować w każdego, kto stanowiłby zagrożenie.

Ale nie nosiłem już przy sobie żadnej broni.

Nie było niebezpieczeństwa.

Był za to jej wyczekujący wzrok pełen nadziei, kiedy tak delikatnie pochylała się nad barierką kawiarnianej antresoli. To było miłe miejsce. Ładne. Pachnące słodkimi wypiekami i świeżą kawą. Dokładnie takie, w jakim wyobrażałem sobie Moe, zanim jej życie skomplikowało się na dobre. Pewnie siadała tam kiedyś i jadła bajgle z twarożkiem, kompletnie nieświadoma katastrofy, która czekała gdzieś za rogiem.

Władca piekieł (LA Tales #2) I ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz