Rozdział LV

2.1K 143 10
                                    

Eryk
Przychyliłem się nieco, wsunąłem rękę pod jej kolana, a drugą objąłem plecy. Uniosłem i przytuliłem do siebie, bo czułem, że właśnie tego teraz obojgu nam potrzeba. Staliśmy tak dłuższą chwilę. Kiedy poczułem, że Iga się rozluźnia, przeniosłem ją na łóżko. Ułożyłem ją na plecach, rozsunąłem jej nogi i przygniotłem swoim ciałem do materaca. Cholernie bałem się, że mnie odepchnie, a co gorsza ucieknie. Jednak oszczędziła mi tego. Wsparłem ciężar ciała na łokciach, by nie zrobić jej krzywdy. Nagle wydała mi się taka krucha.

- Iga – nasze spojrzenia się spotkały – co się dzieje kochanie?

- Kiedy dziś byliśmy w parku, widziałam twoją twarz, kiedy przyglądałeś się ciężarnej kobiecie – mówiąc to przymknęła oczy, a z zewnętrznych kącików znów popłynęły łzy.

- Kochanie – scałowałem słone krople – Spójrz na mnie, proszę.

Spełniła moją prośbę. Zatopiłem spojrzenie w oczach błyszczących, smutnych i ciemnych, jak gorzka czekolada. Jej tęczówki nabierały takiej barwy, kiedy się bała. Najważniejsza, najbliższa mi osoba, nie czuła się przy mnie bezpiecznie i pewnie. Moja kobieta nie była ze mną szczęśliwa. I nagle zrozumiałem, że zagubiłem się w pogoni za więcej, lepiej, mocniej.

- Przepraszam – wyszeptałem tuląc ją do siebie – tak bardzo cię przepraszam.

- Nigdy nie przepraszaj za marzenia – również odpowiedziała szeptem.

- Iga – zagadnąłem, lecz ona przyłożyła dłoń do moich ust, by mnie uciszyć. Wyswobodziła się z mojego uścisku. Usiadła, wspierając plecy o zagłówek.

- Chciałabym zabrać chłopców nad morze. Dwa, może trzy tygodnie – powiedziała przymykając powieki.

- Kochanie – delikatnie ująłem jej dłoń, która pozostawała na moich ustach - Daj mi tydzień, zamknę projekt i wszystko zorganizuję.

- Eryku – nasze spojrzenia się spotkały – Chcę wyjechać tylko z chłopcami.

Na te słowa poczułem, jakby ktoś wyssał cały tlen z powietrza. Lodowata, stalowa obręcz zaciskała się na mojej klatce piersiowej. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałem. Kiedy została moją żoną, byłem przekonany, że tak już będzie zawsze. Zawsze i na zawsze razem. A teraz, uświadomiłem sobie, że ją tracę. O ile już jej nie straciłem.

- Chcesz – przełknąłem głośno ślinę – chcesz – zawiesiłem głos przerażony tym, o co chcę zapytać.

- Nie wiem czego chcę – odpowiedziała, a ja poczułem ulgę, że nie padły słowa, których tak bardzo się obawiałem – Jestem zmęczona oczekiwaniami, które z miesiąca na miesiąc odbierają nam radość z życia. Nie potrafię tak. Nie chcę tak żyć.

*********

Iga wyjechała z chłopcami na Hel. Każdego wieczora rozmawiałem z synami. Wesoło przekrzykiwali się, zdając mi relację z atrakcji, jakie organizowała im mama. Wydawali się tacy beztroscy i szczęśliwi. A mnie zżerała samotność i cholerna tęsknota. Dom bez nich wydawał się pustym i obcym miejscem. Nie widzieliśmy się od dziesięciu dni. Nigdy wcześniej nie rozstawaliśmy się na tak długo. Od trzech nocy zasypiam na kanapie w salonie. Poduszka Igi już nią nie pachnie, dlatego sypialnia wydaje się obca i zimna. Do snu tuliła mnie stara, dobra whisky. Każdego poranka walczyłem ze sobą, by zamiast do biura nie pojechać nad morze. Obiecałem jej, że dostanie tyle czasu, ile będzie potrzebowała, ale teraz, pierwszy raz miałem ochotę zerwać dane słowo.

W sobotni poranek, ze snu wyrwało mnie łomotanie do drzwi. Gigantyczny kac rozsadzał moją czaszkę, dlatego nakryłem głowę kocem i postanowiłem udawać, że mnie nie ma. Jednak namolna istota za drzwiami nie odpuszczała. Wstałem i poczłapałem otworzyć. Uznałem, że, jak tylko przegonię intruza, to natychmiast odzyskam spokój i upragnioną, obecnie, ciszę. Jednak moi niezapowiedziani goście nie pozwolili się tak szybko spławić.

- Naprawdę wolisz kaca od czułych ramion Igi? – zapytał Wiktor nie ukrywając kpiny w głosie.

- Iga odeszła – wybełkotałem wracając na kanapę i potykając się o własne nogi.

- Póki co, to wyjechała, żeby złapać dystans – z kuchni dobiegł mnie podniesiony głos Juliana, który właśnie nastawiał ekspres. Oj tak. Mojej zbolałej głowie przyda się dobra, mocna kawa.

- Weź prysznic i spakuj kilka najpotrzebniejszych rzeczy – zakomenderował Wiktor, ściągając ze mnie koc – zamierzamy spędzić weekend na Helu, a ty jedziesz z nami.

- Nie mogę – wychrypiałem przez zaciśnięte gardło – Ona mnie tam nie chce.

- Ona cię tam potrzebuje – warknął Wiki – Jeśli naprawdę chcesz z nią iść przez życie, to jej to powiedz. Jedź do niej, jeśli naprawdę jest dla ciebie ważna, jeśli ją kochasz, po prostu  jej to powiedz.

- Spieprzyłem to Wiki – sapnąłem i przymknąłem powieki, bo poczułem nieprzyjemne pieczenie – Za bardzo chciałem... Za mocno naciskałem.

- Nie ty pierwszy i, zapewne, nie ostatni zatraciłeś się w pogoni za szczęściem, nie zważając na to, że to, co najcenniejsze jest tuż obok – Wiki poklepał mnie po ramieniu – Zbieraj tyłek, Julek robi śniadanie, a obiad zjemy już z Igą i waszymi potworkami.

Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Rozmowa z Wiktorem wlała nieco nadziei w moje serce, że nie wszystko jeszcze stracone. Iga i chłopcy sprawili, że moje życie wypełniło się radością i śmiechem. Ona jest moją bratnią duszą i zdaje się, że potrzebowałem tych kilku dni porzucenia w samotności, by to zrozumieć. Pozostaje mi tylko wierzyć, że ten na górze nam sprzyja i Iga nie postanowiła wywalić mnie ze swojego życia.

Julian zabrał chłopców na lody, a Wiktor wyciągnął Igę na spacer brzegiem plaży. Moje serce łomotało w szalonym tempie, kiedy zobaczyłem swoją kobietę. Nie widziałem jej dwa tygodnie i tak cholernie mocno za nią tęskniłem. Ścięła włosy. Po rudych puklach nie było śladu. Bawełniany top, lniane ogrodniczki, bose stopy i twarz bez grama makijażu, znacznie szczuplejsza niż wtedy, gdy widziałem ją ostatnio. Mój rudzielec w wydaniu chłopczycy cudownie wyglądał. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, dzieliło nas jakieś kilkadziesiąt metrów. Iga przystanęła, a wtedy i moje serce zatrzymało się z przerażenia, że jednak nie chce mnie tu, że już nie ma dla mnie miejsca w jej życiu. Nie wiem jak długo tak staliśmy w bezruchu, wpatrując się w siebie. Jej kąciki ust uniosły się lekko ku górze, a ja z poczuciem ogromnej ulgi złapałem głęboki oddech. Nogi same ruszyły do galopu i w kilka sekund stałem już tak blisko niej, że mogłem poczuć kojący zapach jej perfum. Tak bardzo potrzebowałem ją dotknąć, przytulić. Jednak wiedziałem, że to ona musi zrobić ten pierwszy gest.

Pamiątka z wakacjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz