Rozdział 11 | Tragiczna komedia

59 9 2
                                    

Mama wesoło wstała z kanapy. Uniosła ręce do góry i jak dziecko, podskoczyła. Spojrzeliśmy na nią dziwnie. Osobiście ja bałem się pierwszy zapytać "co się stało", dlatego spojrzałem na Filipa. Filip na mnie. A Piotr zapytał pierwszy:

— Co cię tak ucieszyło?

Mama odłożyła okulary z wrażenia, zamknęła laptopa, a nie mogąc usiedzieć, przeszła obok stolika i stanęła centralnie na środku telewizji, zasłaniając nam wizje.

— Burmistrz przyjął moją propozycję na wypromowanie mojego podręcznika edukacyjnego i poradników dla nauczycieli!

— Wow, to wspaniale, Klaro — z przekonaniem powiedział Piotr.

— Tak! I do tego...

Mama podejrzanie obróciła się w moją stonę i w stronę Filipa.

— ...dostałam zgodę od dyrektora waszej szkoły na autoprezentacje. Na dzień nauczyciela.

— To... wspaniale!

Mama podekscytowana poszła do kuchni. Musiała te wieści uczcić ciastem, a włączając mikser na maksa, zagłuszyła dźwięki z programu telewizyjnego. Ale i tak nie mogłem się już skupić, bo od teraz w moich myślach krążył obraz mojej mamy w mojej szkole, opowiadającej wszystkim uczniom o swojej cudownej książce, na tle moich żenujących karykatur nauczycieli.

— Mama całej szkole opowie o twoim tragicznym życiu — powiedział nagle Filip. Wziąłem poduszke i rzuciłem nią w niego. — Ej!

— Zamknij się.

Filip miał racje. Moja mama pisała wspaniełe książki, była utalentowana i bardzo inteligentna... jednak wszystko co pisała opierało się na jej doświadczeniach i przeżyciach oraz w znacznym stopniu pokazywało wychowanie MNIE. Nie chciałem, żeby teraz cała szkoła wiedziała co w moim wychowaniu poszło nie tak i dlaczego jestem takim przegrywem.

Mama zrobiła dużo ciasta, ciasteczka i babeczki na cały weekend. Dlatego nawet w poniedziałek miałem porcję słodkości w swojej torbie. W trakcie przerwy szedłem w stronę schodów by zrelaksować się swoim posiłkiem, kiedy nagle usłyszałem głos przewodniczącego samorządu. Stał przed drzwami tarasowymi z dwójką swoich kolegów, wołając mnie:

— Kaj! Chodź do nas!

Po tym gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy, dłużej już nie mogłem udawać, że go nie widzę. A to byłoby chamskie z mojej strony żeby go zignorować. Poza tym nie można w ten sposób traktować kogoś takiego jak ON. Wziąłem pod uwagę wszystkie możliwości jakie przychodziły mi teraz na myśl i wybrałem tę najbardziej irracjonalną – podejść.

Ruszyłem w ich stronę, niemal nie robiąc we własne gacie. Stanąłem obok nich, przełykając ślinę.

— Cześć, Bartek — przywitałem się.

— Hej. Kaj, to są moi koledzy. Dawid i Adam. Chłopaki, to jest Kaj.

— Cześć.

— Hej, mówią na ciebie Kaj?

— Mój brat tak mnie nazywa. I Bartek też — zauważyłem. — Moja dziewczyna nazywa mnie Kajtek, a nauczyciele po prostu Kajetan. Ale wy... mówcie jak chcecie.

Ze stresu powiedziałem trochę za dużo. Chcąc wypaść dobrze, na towarzystkiegi i fajnego, chyba wyszedłem na głąba. Zaśmiali się. Adam był wyższy, a Dawid bardziej pulchny. Obaj spojrzeli po sobie, a potem znowu na mnie  uśmiechając się dziwnie.

— No dobra, Kaj. Niech tak będzie — powiedział Dawid. — Masz dziewczynę?

— Tak. Emilię Baszyńską.

Nieszczęśliwa miłość | BxBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz