na początek dłuugi rozdział zapoznawczy z klimatem. zostawcie koniecznie komentarz gwiazdkę i dajcie znać, co myślicie pod hasztagiem na tt #WickedSoe
co złego to nie ja
...
– Mi hija! Jak ty wyglądasz! – zawołała z przejęciem mama, podchodząc do mnie i łapiąc mocno za ramiona. Z kolei babcia załamała ręce w rozpaczy.
– Same kości i skóra! – zawtórowała jej babcia. – Nie karmią cię tam w tym Hollywodzie? – zapytała, siedząc na swoim ulubionym fotelu w salonie.
Nic się w tym domu nie zmieniło. Ani z zewnątrz, ani z wewnątrz. Ani przede wszystkim nie zmienili się jego domownicy.
Jimena Elordi, moja matka, była taką samą staromodną, poukładaną zrzędą jak jej matka – Alma Rubio. Obie uwielbiały wciskać nosa w cudze sprawy i dodawać swoje dwa grosze w każdym temacie. Wpasowywały się w obraz stereotypowych hiszpanek, które robią wielkie zamieszanie z byle czego, krzycząc na cały głos – Se te ha ido la olla, mi hija! Co oznacza w slangu hiszpańskim, że chyba sobie żartujesz, młoda damo.
Matka i babka uwielbiały wplatać w swoje wypowiedzi hiszpańskie frazy. Tak jakby przypominały wszystkim naokoło o naszych korzeniach. Oczywiście musiałyśmy nauczyć się hiszpańskiego, to był nasz obowiązek.
– Pozwalają mi jeść tylko płatki kosmetyczne – rzuciłam, na co matka posłała mi karcące spojrzenie.
Koniec końców przytuliła mnie mocno, sprawiając, że cała się spięłam.
– Myślałam, że zapomniałaś o swojej rodzicielce – odezwała się babcia, więc wyswobodziłam się z objęć matki i podeszłam do niej.
– Nie zapomniałam. Po prostu nie miałam czasu na odwiedziny – wyjaśniłam pobieżnie, gdy Alma posłała mi pełne powściągliwości spojrzenie.
– Wy, młodzi, zupełnieście się pogubili w tym wielkim świecie – podsumowała, na co przewróciłam oczami.
Cóż za typowe gadanie stereotypowej staruszki.
– Dios mio! Siadaj. Musisz coś natychmiast zjeść, bo zaraz znikniesz nam z oczu – oznajmiła matka, niemalże prowadząc mnie siłą do białego, drewnianego stołu i takich samych krzeseł.
Usiadłam tam, obserwując jak mama wymawiała do babci kolejne hiszpańskie słowa, w totalnym chaosie krzątając się po kuchni i przygotowując posiłki.
– Gdzie dziewczyny? – zapytałam w końcu, gdyż w domu panowała względna cisza.
– Florence załatwia mechanika, a Kenya zaoferowała się, że pójdzie po zakupy.
– A London?
Tak, cóż. Nasze imiona pochodziły od nazw miast bądź państw. Nasi rodzice mieli dziwne poczucie humoru.
Alma stoczyła z mamą wojnę o to, że powinnyśmy nosić tradycyjne hiszpańskie imiona, aby uszanować tradycję rodzinną. Jednak mama i tata mieli jakieś swoje własne tradycje, które kazały im nazwać nas tak jak się nazywamy. Być może był to jakiś ich inside joke.
– London ma przylecieć na Czwartego Lipca – odpowiedziała mama, więc spojrzałam na babcie. – Wy Amerykanie uwielbiacie to święto.
Wypowiedziała to z takim obrzydzeniem, że aż mnie przy tym rozbawiła.
– Zrobię twoje ulubione gazpacho – wypowiedziała Jimena. – Czy docierały do ciebie paczki z moimi przetworami?
– Jasne, że tak – odpowiedziałam rozbawiona. – Lubiłam zjeść twoje churros w przerwie na planie zdjęciowym. Wszyscy byli nim zachwyceni, gdy ich poczęstowałam.
CZYTASZ
WICKED DELIGHTS [+18]
RomanceHolland Elordi wraca do rodzinnego miasta Grants, w stanie New Mexico. Siedem lat temu uciekała z niego w pogoni za marzeniami i perspektywą na lepsze życie. Jednak wszystko wydaje się być zupełne inne. Jej umierająca kariera, rodzina i tajemniczy m...