dwa

29.3K 1.6K 1.4K
                                    

na początek dłuugi rozdział zapoznawczy z klimatem. zostawcie koniecznie komentarz gwiazdkę i dajcie znać, co myślicie pod hasztagiem na tt #WickedSoe

co złego to nie ja

...

Mi hija! Jak ty wyglądasz! – zawołała z przejęciem mama, podchodząc do mnie i łapiąc mocno za ramiona. Z kolei babcia załamała ręce w rozpaczy.

– Same kości i skóra! – zawtórowała jej babcia. – Nie karmią cię tam w tym Hollywodzie? – zapytała, siedząc na swoim ulubionym fotelu w salonie.

Nic się w tym domu nie zmieniło. Ani z zewnątrz, ani z wewnątrz. Ani przede wszystkim nie zmienili się jego domownicy.

Jimena Elordi, moja matka, była taką samą staromodną, poukładaną zrzędą jak jej matka – Alma Rubio. Obie uwielbiały wciskać nosa w cudze sprawy i dodawać swoje dwa grosze w każdym temacie. Wpasowywały się w obraz stereotypowych hiszpanek, które robią wielkie zamieszanie z byle czego, krzycząc na cały głos – Se te ha ido la olla, mi hija! Co oznacza w slangu hiszpańskim, że chyba sobie żartujesz, młoda damo.

Matka i babka uwielbiały wplatać w swoje wypowiedzi hiszpańskie frazy. Tak jakby przypominały wszystkim naokoło o naszych korzeniach. Oczywiście musiałyśmy nauczyć się hiszpańskiego, to był nasz obowiązek.

– Pozwalają mi jeść tylko płatki kosmetyczne – rzuciłam, na co matka posłała mi karcące spojrzenie.

Koniec końców przytuliła mnie mocno, sprawiając, że cała się spięłam.

– Myślałam, że zapomniałaś o swojej rodzicielce – odezwała się babcia, więc wyswobodziłam się z objęć matki i podeszłam do niej.

– Nie zapomniałam. Po prostu nie miałam czasu na odwiedziny – wyjaśniłam pobieżnie, gdy Alma posłała mi pełne powściągliwości spojrzenie.

– Wy, młodzi, zupełnieście się pogubili w tym wielkim świecie – podsumowała, na co przewróciłam oczami.

Cóż za typowe gadanie stereotypowej staruszki.

Dios mio! Siadaj. Musisz coś natychmiast zjeść, bo zaraz znikniesz nam z oczu – oznajmiła matka, niemalże prowadząc mnie siłą do białego, drewnianego stołu i takich samych krzeseł.

Usiadłam tam, obserwując jak mama wymawiała do babci kolejne hiszpańskie słowa, w totalnym chaosie krzątając się po kuchni i przygotowując posiłki.

– Gdzie dziewczyny? – zapytałam w końcu, gdyż w domu panowała względna cisza.

– Florence załatwia mechanika, a Kenya zaoferowała się, że pójdzie po zakupy.

– A London?

Tak, cóż. Nasze imiona pochodziły od nazw miast bądź państw. Nasi rodzice mieli dziwne poczucie humoru.

Alma stoczyła z mamą wojnę o to, że powinnyśmy nosić tradycyjne hiszpańskie imiona, aby uszanować tradycję rodzinną. Jednak mama i tata mieli jakieś swoje własne tradycje, które kazały im nazwać nas tak jak się nazywamy. Być może był to jakiś ich inside joke.

– London ma przylecieć na Czwartego Lipca – odpowiedziała mama, więc spojrzałam na babcie. – Wy Amerykanie uwielbiacie to święto.

Wypowiedziała to z takim obrzydzeniem, że aż mnie przy tym rozbawiła.

– Zrobię twoje ulubione gazpacho – wypowiedziała Jimena. – Czy docierały do ciebie paczki z moimi przetworami?

– Jasne, że tak – odpowiedziałam rozbawiona. – Lubiłam zjeść twoje churros w przerwie na planie zdjęciowym. Wszyscy byli nim zachwyceni, gdy ich poczęstowałam.

WICKED DELIGHTS [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz