ODCINEK 8B, SEZON 2

154 20 217
                                    

„Misja ratunkowa".

HUNTER

Budynek, w którym mieszka moja niedoszła szwagierka, opuszczam w ekspresowym tempie. W moim umyśle pojawia się jedna myśl i kotwiczy w nim już chyba na dobre. Jarzy się jak wielki, czerwony, pulsujący neon, który nie pozwala się przeoczyć.

MUSZĘ SIĘ NAPIĆ.

Po prostu muszę zalać potwora wewnątrz mnie.

To jest to, czego teraz potrzebuję. Upić się do nieprzytomności, bo jeszcze chwila i wrócę tam do niej na górę, i rozpętam istne piekło. I nikt jej nie uratuje. Ani mój ojciec, ani jej matka. Będzie skazana tylko na moją łaskę, której nie otrzyma. Nie po tym wszystkim. Zbyt daleko się posunęła, przekraczając cieniutką granicę mojej wytrzymałości.

Czuję, jak ekspresowo skacze mi ciśnienie. Serce z zawrotną prędkością obija się o moje żebra. Mam wrażenie, że zaraz wyrwie się z klatki piersiowej. Krew szumi mi w uszach. Oczy zachodzą mgłą. Całe moje ciało wypełnia znajoma emocja.

Furia.

Droga przyjaciółko, dawno cię nie było.

Wybiegam z wieżowca, nawet nie żegnając się z odźwiernym. Zbiegam po schodkach i w ekspresowym tempie znajduję się koło swojego samochodu. Mijam go jednak i szybkim krokiem pędzę dalej przed siebie. Nie mam zamiaru prowadzić w takim stanie - to po pierwsze. A po drugie: to mi zrobi dobrze na uspokojenie.

Jednak nie mogę ochłonąć. Nakręcam się z każdą myślą.
Jak ta kurwa mogła wyciąć mi taki numer? Czy ona naprawdę czerpie tyle radości z cudzego nieszczęścia? To jest MOJA CÓRKA. Nie jej. Moja. Ona nie ma żadnego prawa rządzić nią jak swoją.

Nie panuję nad sobą, gdy z całą mocą, jaką mam, kopię w śmietnik stojący na chodniku. Odpady wysypują się z niego, ale nic sobie z tego nie robię. Nosi mnie jak już dawno nie. Przebiegam na drugą stronę, gdzie widzę szyld z napisem „NYPUB".

Chwytam za klamkę i szarpie nią z całej siły, gdy nagle do moich nozdrzy dochodzi tak dobrze znany mocny zapach. Lilie. Rozglądam się, próbując wyhaczyć, skąd konkretnie dochodzi aromat ulubionych kwiatów mojej pierwszej miłości. Musi być gdzieś niedaleko, skoro woń jest tak intensywna, bo przecież...

- Ej, ty, młody. Wchodzisz? - Jakiś typ w skórze i łańcuchach na szyi patrzy na mnie z ciekawością. Ja wytrącony z zamyśleń potrząsam szybko głową i skupiam się na mężczyźnie.

- Co? Nie! Jednak mam coś do załatwienia - tłumaczę się szybko, choć nie wiem, po co i nie oglądając się już za siebie, idę w kierunku stoiska z kwiatami, które jest zaraz koło wejścia do starego Central Parku. Kupuję jedną białą lilię. Żegnam się z kobietą i wchodzę do parku.

Podążam ścieżką - znam ją na pamięć. Gdyby ktoś obudził mnie w nocy, wyrecytowałbym dojście na to miejsce bez zająknięcia. Przystaję przed małą tabliczką, która wisi na drzewie.

- Cześć, Vesi - mówię cicho i jak zwykle uśmiecham się pod nosem. - Chciałem ci dzisiaj powiedzieć o czymś, o czym powinienem już jakiś czas temu.

Ręce zaczynają mi się pocić, więc wycieram je niedbale w jeansy. Biorę głęboki wdech i zaczynam mówić to, co od dawna leży na sercu.

- Pamiętam, gdy po moim powrocie się spotkaliśmy. To był pierwszy raz, kiedy ponownie cię zobaczyłem. I twój widok utwierdził mnie w przekonaniu, że nigdy wcześniej nie widziałem kogoś tak idealnego. Pomyślałem, że muszę cię znowu mieć albo umrę. Wtedy powiedziałaś, że mnie kochasz. Ten moment, gdy te słowa wyszły z twoich ust, czułem się tak, jakbym narodził się w pewnym sensie na nowo... Nic się w tamtej chwili nie liczyło oprócz ciebie. Innym razem zapytałaś mnie, jak do tego doszło, że się w tobie zakochałem. Nie odpowiedziałem ci, tylko się uśmiechnąłem, ale dzisiaj ci odpowiem...

The Exile | TMROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz