ODCINEK 11, SEZON 2

94 9 148
                                    

#TheExilePL


"Brać sprawy w swoje ręce".

ARSEN

Padam na ryj.

Z ogromną łatwością poddaję się swojej słabej woli.

Moje zmęczenie sięga dna. Najchętniej klapnąłbym na środku drogi i nigdy więcej się nie ruszył. Nogi wrosły mi w tyłek - to pewne. Ledwie nimi ruszam, właściwie to szuram jedynie stopami po piachu, bo mięśnie odmawiają posłuszeństwa i nie dają rady dłużej unosić takiego ciężaru. Jestem najzwyklej wycieńczony. Serce dudni nie tylko w piersi, ale również w mojej głowie, nie pozwalając, bym skupił się na niczym ważnym.

Piekący, nieustępliwy ból w łydce tylko przypomina o tym, że wpadłem w niezłe gówno. Ignoruję jednak fakt, że w przyszłości mogę stać się ohydnym zombie, bo nie mam, kurwa, siły na zamartwianie się. Wyszło, jak wyszło. Czasu już nie cofnę. Mogę tylko głupio się łudzić, że między wiruskiem a Venomem dojdzie do spięcia, które szczęśliwie wygra moje alter-ego.

...jestem gotowy, dawaj tego szkodnika.

Typie, nie teraz. Zajęty jestem.

...umieraniem?

Ta. Z wycieńczenia.

Wody! Albo wódy. Moje gardło wyschło na wiór, a organizm zdążył zapomnieć, jak przyjemnie jest czuć wilgoć. Usta cały czas wciągam do środka, żeby zwilżyć je resztkami śliny, bo stały się spierzchnięte i napewno nie prezentują się zbyt ładnie. A szkoda. Do Zorki podobno już niedaleko.

Cortez uważa, że aby dotrzeć do reszty, musimy tylko wskoczyć na górkę, a potem z niej zejść. Nie wierzę mu. Dlaczego? Powód jest prosty - zdążyliśmy zabłądzić już trzy razy.

Jeśli dzieciak się nie myli, to i tak zbyt skomplikowane. Nie dam rady. Obolałą nogę już ślamazarnie za sobą ciągnę i wydaje mi się, że waży chyba z tonę. Idę na końcu, dlatego szczeniaki nie dostrzegają, w jak fatalnej kondycji jestem. Ta wycieczka najwyraźniej ich do siebie zbliżyła. Sage nie wydaje się już tak chłodna. Pozwala na to, by Cortez szedł z nią ramię w ramię. Szepczą między sobą, jakby nie zauważyli mojej obecności. Czuję się pominięty, lekceważony, ignorowany i... samotny.

Co za żenada.

Zorka, mój promyczku, znajdź mnie, pliska, nim tu skonam.

Zatrzymuję się nagle, gdy zawartość mojego żołądka zaczyna się wiercić, podjeżdżając to w górę, to w dół. Czuję ścisk w gardle, a wszystkie organy wewnątrz wywracają się na drugą stronę. Z początku uznaję, że dopadł mnie Mały Głód, ale prędko zmieniam zdanie. Świat przede mną wiruje. Muszę zgiąć się w pół i złapać za brzuch, bo wydaje mi się, że coś próbuje ze mnie wyjść.

To ty, pasożycie?

Cały się trzęsę. Pot zalewa mi blady ryj niczym słony wodospad. Słońce chce mnie spalić żywcem. Czuję się tak, jakby jakaś potężna siła rozrywała moje wnętrzności, robiąc w nich przy okazji niezłe przemeblowanie. Dociskam dłoń do ust i ściskam nos dwoma palcami, bo zaczyna mi się cofać wczorajsza kolacja. Nie chcę rzygać. Nienawidzę tego robić, bo odnoszę wtedy wrażenie, że umieram.

Postanawiam, że nie zwymiotuję.

A sekundę później zmieniam zdanie. Nie mam na to nawet zbyt wielkiego wpływu. Kiedy przeszywa mnie tępy, paraliżujący zmysły wstrząs bólu, rozchylam usta i zwracam. Wydaję przy tym takie dźwięki, jakbym się dławił, więc przykuwam uwagę pozostałej dwójki. Teraz to jednak ja ich olewam. Mrugam gwałtownie, odpędzając łzy, które gromadzą się w kącikach oczu i gapię się na plamę pod nogami. Przypomina czarną maź.

The Exile | TMROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz