Rozdział XVIII

4 2 0
                                    


Nie chciał krzywdzić ludzi. Zawsze uważał, że jest lepszy od morderców, ale czasami po prostu nie ma wyjścia, albo tak to sobie przynajmniej tłumaczył.

Moc wypełniła jego wnętrze sprawiając, że poczuł każdą najmniejszą komórkę ciała. Czuł kolory jakie go wypełniły, a większości z nich nie potrafiłby opisać.

Siła buzowała w nim domagając się uwolnienia. Resso nie zrobił wiele, po prostu przykucnął i położył dłoń na trawie. Dla niego było to normalne tempo, lecz z boku był tak szybki, że rozmywał się obserwatorowi przed oczami. Gdy dotknął dłonią trawy poczuł, że móc go opuszcza. Jednocześnie po polanie przeszła fala. Pod jej wpływem rośliny rozbłysły i natychmiast urosły o kilka centymetrów. Noc stała się głęboka i jasna. Kielichy kwiatów zaświeciły jakby podświetlane lampami, trawy nabrały intensywnych kolorów, a nieliczne zwierzęta rozbłysły światłem.

Gdy impuls dotknął przeciwników ich buty rozsypały się, a stopy poszarzały. Jednocześnie wszyscy krzyknęli z boku i zdziwienia i upadli na trawę. Jedyną osobą, której nie zrobiła krzywdy fala (oprócz Resso) była Mas. Jej buty rozsypały się, lecz jej stopy zostały takie jak wcześniej.

- Resso... - szepnęła przykładając dłoń do ust. W jej oczach zabłysły łzy. Od razu doskoczyła do Asetesa, który zwijał się na ziemi obok niej.

- Nie, Mas, to koniec - warknął, po czym dodał do jęczących na ziemi ludzi - jeśli spróbujecie skrzywdzić mnie lub kogoś mi bliskiego, odbiorę wam coś więcej niż tylko stopy.

Mówiąc to odwrócił się i nie rzucając nawet spojrzenia na gromadę pobiegł przed siebie w las. Cieszył się, że nie zabrali mu włóczni, ponieważ najpewniej by teraz o niej zapomniał. Teraz ściskał ją drżącymi dłońmi i podpierał się jej drzewcem by nie upaść z wykończenia. Wiedział, że goszczenie w sobie mocy odbiera siły, ale nie mógł sobie teraz pozwolić na słabość.

Nie miał jedzenia, ani wody, a wokoło krąży groźne stworzenia. Wiedział, że musi dotrzeć do wioski, lecz nie miał pojęcia w którą stronę ma iść.

Szedł więc prosto nie oglądając się za siebie i z upływem czasu jego siły wracały. Było to dziwne, ponieważ nie odpoczywał, cały czas nadwyrężał się. Wolał jednak o tym teraz nie myśleć. Brnął więc dalej, a wkrótce się przekonał, że obrał zły kierunek, wioska powinna była już dawno być widoczna.

Usiadł więc na zwalonym, na wpół spróchniałym drzewie nasłuchując. Miał nadzieje, że usłyszy szum wody, jednak nie słyszał kompletnie nic. Zsunął się z pnia i oparł o niego głowę. Był wykończony. Szedł pewnie wiele godzin. Nie potrafił ocenić czasu. Mimo niebezpieczeństwa nie udało mu się zachować przytomności i wkrótce zapadł w nerwowy, pełen koszmarów sen.

Przyśniła mu się wiedźma. Stali na środku pustkowia. Ziemia była popękana, nad głową wisiał księżyc, gwiazd nie było. Wiedźma wyglądała dokładnie tak jak ja zapamiętał. Majestatyczna, piękna. Wydawała się promieniować mrokiem. Stała teraz z rękami na biodrach. Przypuszczał, że będzie zła, że dał odebrać sobie amulet, jednak ona się uśmiechała. Miała piękny uśmiech.

- Resso, jestem z ciebie dumna - powiedziała - idzie ci bardzo dobrze, nie poddawaj się.

- Czy amulet do mnie wróci? - spytał, bardzo zależało mu na odpowiedzi. Mógł być Panem Mroku lub niekontrolującym swojej mocy słabym magiem, bez nauczyciela.

Kobieta zaśmiała się.

- Powiedziałabym chętnie, że to od ciebie zależy, ale nie. Amulet... Hmm... Wyczuwa innych. Ich i ich moc. Sam wybierze do kogo i kiedy chce tracić.

Nagle jej dłonie zmieniły się w skrzydła, usta w dziób, buty w szpony. Wisiał nad nim czarny kruk.

- Obudź się, kochany - powiedział głosem wiedźmy.

Resso spojrzał pod nogi. Sucha ziemia zmieniła się w ruchome piaski. Powoli pochłaniała go.

- Masz mało czasu.

Sen rozpłynął się pozwalając Resso powoli powrócić do świadomości. Przypuszczał, że wciągające go piaski w śnie miały coś wspólnego z jego obecną sytuacją, do tego słowa "Masz mało czasu." Jednak nie spodziewał się tego co zobaczył. Wokół niego zbierały się małe srebrne duszki z czarnymi księżycami na czołach. Wśród nich pojawiały się postacie bardzo podobne do ludzi, ale niematerialne. W rękach trzymały laski pasterskie. Byli to pasterze księżycowych cieni, czyli najbardziej legendarne istoty zamieszkałe po tej stronie granicy z Południem.

Poszukiwacz ZaćmieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz