Początek tygodnia rozpoczął się od wielkiego chaosu. Legendy mówią, że jak poniedziałek zacznie się od wielkiego gówna, to niedziela musi się skoczyć rozpierduchą. Właśnie od takiego gówna zaczęliśmy ten tydzień. Kiedy porwano jednego z moich Kapitanów, Hugo Silverstona, musiałem postawić całą Anglię na nogi. Coraz silniej odczuwałem skutki tego, że system, który mnie stworzył, teraz mi już nie sprzyja. Tym razem jednak ktoś się pomylił, miałem nadzieję, że ten błąd przyniesie żniwo.
Tak właśnie zacząłem wtorek. On przyniósł nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Porywacz, kimkolwiek był, nieumiejętnie pozbył się nadajnika GPS, w każdym razie po dobie oczekiwania na światełko w tunelu, jakimś cudem GPS nadał sygnał z Hiszpanii. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy, że Wiktor wraz z zespołem poleci pomyszkować na Półwyspie Iberyjskim. Tymczasem mnie przypadło trudniejsze zadanie. Musiałem w końcu osobiście powiadomić rodzinę zaginionego, a nie do końca czułem się swobodnie w tej roli. Nienawidziłem tego uczucia, które gościło w moim sercu, kiedy wracałem z ofiarami wojny na przedzie. Co zatem musieli czuć Ci, którzy tych ofiar wypatrywali z zapartym tchem? Miałem nadzieję, że nigdy tego uczucia nie poznam.
Wtorek przyniósł trudne popołudnie, po którym usiadłem samotnie w fotelu i sączyłem bursztynową nalewkę. Ludzie ginęli, a ja od zawsze marzyłem, żeby naprawić ten zdegenerowany świat. Potrafiłem nie mieć skrupułów, lecz szanowałem też te życia, które miały marzenia podobne do moich. Żałowałem, że nie potrafiłem zadbać o wszystkich.
W środę pół dnia spędziłem w podziemiach przeczesując sieć i szukając punktów odniesienia. Raporty od Wiktora nie przyniosły jeszcze żadnych konkretów. Nieco później wydałem dyspozycje przewiezienia partii leków do magazynów na południowej granicy. Musiałem też zająć się przesortowaniem kontenerów z narkotykami, które musiały dotrzeć do Europy Wschodniej. Kiedy w końcu skończyłem z używkami, byłem potrzeby na mieście. Jeden z odbiorów musiał zrozumieć, że w przypadku twardych narkotyków, nie ma możliwości negocjacji. Około czterdziestu minut zajęło mi dotarcie do High Town. Kolejne dziesięć przebijałem się do warsztatu samochodowego Ryoko.
- Witaj, Roy - odezwałem się do starego kumpla.
- Lambo, nie wychodzisz z luksusu?
- Tak samo, jak Ty. Dzięki mojemu finansowaniu. Co dla mnie masz?
- Nic oficjalnego, ale facet, który przywiózł do mnie tego butelkowego Rolls Royce'a z 1959 roku, Matthew Donnell, jest moim stałym klientem. Dziś nie krył się z prywatną rozmową. Rozmawiał z kimś przez telefon odnośnie niesubordynacji nowej żony. Niby nic dziwnego, ale wspomniał o przeszczepie twarzy w Szkocji. Wyraźnie się z kimś kłócił. Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie fakt, że pół roku temu opowiadał, że z jego żoną jest ciężko, jeździła na wózku i zmagała się z nowotworem. A teraz nagle jak paw się puszy, bo żona jak lalka. Rozumiesz coś z tego? Może to Devil..
- Przejrzę go. Musisz mieć klientów czystych, jak łza, ale chyba nie po to przyjechałem?
- W skrytce numer dziewięć, ktoś zostawił dla Ciebie przesyłkę.
- Doskonale - rzekłem, po czym ruszyłem na tyły warsztatu.
Miałem jeszcze sporo do przepracowania. Czwartek był wysamrowany brutalnością. Udało nam się pojmać bliskiego doradcę Diabła. Z tym, że nie chciałem go wykończyć, a mniejsze tortury nie robiły na nim wrażenia. To pokazywało jak mocnych mam przeciwników.
CZYTASZ
POMYŁKA
ActionPrzywódca angielskiej mafii decyduje się na przerzut kontenerów transportowych. Przez przypadek jego ludzie przejmują nie te kontenery, co trzeba. W czasie akcji cywil próbuje przeszkodzić samemu bossowi, co musi się spotkać z konsekwencjami. Za duż...