14. Noelia

105 5 2
                                    

Minął miesiąc od mojej ostatniej rozmowy z Jaremą. Rozmowy, która zakończyła się katastrofą. Mogłam spodziewać się jego  początkowej reakcji, natomiast nie wyobrażałam sobie, że stan mojego wykluczenia potrwa tak długo. Ostatecznie nie uciekłam, a nawet pomogłam sprawie. Dlaczego czyny nie miały znaczenia?

Nie mogłam na to znaleźć odpowiedzi, bo chociaż się mijaliśmy, to raczej zamiast uprzejmości, wymienialiśmy krótkie, szorstkie burknięcia. Dziękowałam w duchu za to, że nie stało się ze mną coś gorszego, bo widziałam ostatnio jego czarne oblicze. Zbyt często.

Wzięłam głęboki oddech, po łamańcu językowym, który zaserwował mi nauczyciel, żeby moment później powielić kolejne wymyślone zdanie.

- "I need an outside perspectiv from the person who can see the full picture of reality when i can't" - powiedział native speaker. Gdyby wiedział, jak bardzo to zdanie było prawdziwe. Automatycznie powtórzyłam jego wypowiedź i dodałam odpowiedź przychodzącą mi na myśl.

- Where in the word "an outside" you hear a Slavic letter "Ł", a long "Ł"? - zapytał zdziwiony.

Nie znał po prostu świata. Wcale nie tak trudno było o pomyłkę. Nie wdając się jednak w dyskusję, poprawiałam błędy. Musiałam przyznać sama przed sobą, że coraz więcej ludzi mnie rozumiało, więc nauka przynosiła efekty. Nie musiałam już korzystać z języka niemieckiego, w którym wcześniej najczęściej rozmawiałam z Jaremą. Często ratowałam się nim, gdy otoczenie mnie nie rozumiało, a aktualnie nic. Od ponad miesiąca język niemiecki był martwy, mogłam się spodziewać za czyją sprawą.

Kiedy ćwiczyłam gramatykę, do pokoju wparował Wiktor. Nie odczułam, że był przyjaźnie nastawiony.

- Za godzinę wyjeżdżamy. Za czterdzieści minut masz być w zbrojowni. Ubierz się ciepło. Ma być zimno - powiedział i zniknął za drzwiami.

Nie tracąc czasu, podziękowałam nauczycielowi i przeszłam do łazienki. Musiałam zabandażować bandażem elastycznym ogromnego fioletowego siniaka i wszystkie stłuczenia po poniedziałkowym treningu. Kiedy Jarema się wycofał, jego miejsce zajął Wiktor, który nie potrafił używać półśrodków. Nie miałam pojęcia, jak jego przeciwieństwo może mieć u Jaremy tak duże względy. Potarłam obolałe żebra przed owinięciem ich bandażem. Dobrze, że w łazience przy sali treningowej była apteczka. Bez niej byłabym stracona. Kiedy skończyłam opatrunek, włożyłam do ust dwie pastylki i zaciskając pięść, zaczęłam się ubierać. Dobrą stroną nadchodzącej akcji było to, że jutrzejszy trening, przynajmniej w mojej percepcji, był w zawieszeniu.

Pół godziny później weszłam ubrana w bojowy strój do zbrojowni. Po sali przeszły się szmery. Nikt jednak nie powiedział niczego głośno, nikt nie miał prawa podważyć opinii bossa, jaka by ona nie była. Musieli zatem się pogodzić z tym, że w ich szeregach gości człowiek podrzędny - kobieta. Nie śmiałam nawet zapytać w myślach, jaką przyjdzie mi za to zapłacić cenę.

Jeśli nie chciałam mieć założonego kagańca, musiałam w tę chorą grę grać. Bez żalu, choć czułam go codziennie. Najbardziej ze wszystkiego było mi żal, że nie mogliśmy być innymi ludźmi, spotkać się w innych okolicznościach, gdyż musiałam w końcu przyznać przed sobą, że wciąż tonęłam. Niezależnie od tego, co robiłam, przy każdym jego spojrzeniu tonęłam, on w tym czasie pociągał swoją psią marionetką. Mój szczeniaczy głos nie miał szans, żadnych szans.

W zbrojowni byłam pierwszy raz, kiedy w środku znajdowało się tyle ludzi. Nie miałam pojęcia, co należy zrobić. Nikt też nie pofatygował się mi pomóc. Cierpliwie czekałam zatem, aż pojawi się Jarema. Byłam ciekawa, co zmieniło się przez ostatni miesiąc.

POMYŁKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz