20. Dice

61 4 0
                                    

Wszedł do pokoju kolejny raz. Czego chciał tym razem?
Złożyłam skąpe zeznania.
Nic więcej nie miałam do powiedzenia.
Czekałam na Browna.

- Skarbie, musisz wiedzieć, że Hugo tak działał. Wiedział, gdzie pracuje. Znał ryzyko. Z resztą nie mogłaś, nie mogliśmy go uratować. Zator tętnicy płucnej, ilość skrzepów, infekcja... Jego organizm po prostu nie był wstanie wytrzymać dłużej - klęcząc przede mną, próbował coś zmienić, lecz było na to stanowczo za późno.

Mimo że starał się złapać moje zainteresowanie, nie mogło mu się udać. Jego człowiek uratował mnie, umierając. Jeśli nie wiedziałam, jak wycenić wartość lojalności wobec Jaremy, od tej chwili miałam świadomość tej kalkulacji. Śmierć była walutą bezcennego oddania. Dlaczego byli gotowi wyłożyć taką stawkę na stół?

- W jakiś sposób przed zdobyciem Ciebie musiał, zdobyć dostęp do pokoju z łączem. Mamy w Tartarusie taką zasadę, że w przypadku odnalezienia naszego zaginionego członka, wysyłamy w przestrzeń zakodowaną wiadomość, która w kilka sekund, często prawie natychmiast przefiltrowana wyłapuje miejsce nadania i podaje nam jego współrzędne. Coś, jak wirus. Pracuje dla mnie cudotwórca, który ogarnia takie rzeczy - zatrzymał falę głosu na moment - to uratowało Nas oboje. Uratowało też jego!

W jaki sposób?
Co on mówił?
Pieprzył.
Nadal nie odezwałam się słowem. I tak miałam poczucie, że poświęcił swoje życie dla mojego, a na to nie byłam gotowa. Nie wiem, kiedy moje ciało puściło łzy. Nie wiem też, jak długo później wziął mnie na ręce i tulił. Rozdygotany szeptał przeprosiny. No tak, był przecież początkiem wszystkiego. Nie wiem też, co było motorem napędowym, ale chwilę później zaczęłam szarpać się i wrzeszczeć! Nie czułam się bezpiecznie. Nie chciałam dłużej tu być. Z każdą chwilą coraz trudniej było mi złapać oddech.
Nie mogłam oddychać.

- Jarema, to się nie uda... - słyszałam niewyraźnie głos Browna. Cokolwiek to było, nie mogło się udać. Musiał mnie stąd zabrać! Musiał. Chociaż wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, zaciekle walczyłam, gdy chciał podać mi leki. Zbyt długo byłam w niewoli.

- Wypuść mnie, błagam, wypuść...

****

Wybudziłam się z silnym kołataniem serca. Znów śnił mi się ten sam koszmar. Chciał mnie wykończyć, kiedy nie miałam sił walczyć. Wdzierał się do mojego umysłu i mącił w mojej świadomości. Zadrżałam.

Rozejrzałam się po ascetycznym pokoju i na nowo analizowałam ostatnie sześć tygodni. Zabranie mnie, było najlepszą decyzją Browna, jaką mógł podjąć. Za jego działaniem w ciągu ostatnich dni na nowo rozbudzała się we mnie chęć do działania. Coraz częściej chciało mi się żyć, na powrót, bo przez jakiś czas życie zupełnie się nie liczyło. Po prostu. Bez żadnej ideologii. Co czułam? Że wcale nie muszę żyć. Nic nie miało dla mnie znaczenia, nic nie było ważne. Może z wyjątkiem lęku, który towarzyszył mi nieustannie i obezwładniał moje ciało i duszę. Nie musiałam pić, jeść, byle nikt mnie nie dotykał i pozwolił leżeć w tym samym miejscu w nieskończoność. Tak wyglądał mój dzień, leżałam i wegetowałam niczym roślinka.
Przeniosłam wzrok na zegar. Zaraz potem wstałam i pośpiesznie przemyłam twarz. Zbliżała się dziewiąta, więc niedługo miał się pojawić właśnie on.

Wkrótce potem wszedł do pokoju, w czasie przed tym zdążyłam się doprowadzić do względnego porządku.

- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał od progu.

- Chciałabym czuć szczerość tych intencji.

- Praca dla Jaremy nie oznacza, że nie dbam o swoich pacjentów.

POMYŁKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz