18

474 41 169
                                    

Ofiara osiemnasta.

Mężczyzna wbiegł do łazienki, zostawiając za drzwiami przyjaciela. Usiadł pod ścianą obok szyby, dzielącej pomieszczenie od prysznica. Skulił się, słysząc swoje myśli nie dające mu spokoju. Chciał wszystko zatrzymać by nie musieć słuchać, że to jego wina, że przez niego cały Zakshot leży pod ziemią. Jednak nie było to takie proste. Chciał poczuć spokój, którego nie czuł od dawna.
Zza drzwi słyszał wszystkie słowa mówione przez starszego. Jego głos był kojący i łagodził wszystkie głosy w głowie złotookiego.

Brunet bał się o przyjaciela, cały czas czekając aż ten coś powie. Jednak nic. Cisza. W głębi serca wiedział, że młodszy potrzebuje chwilę być sam i pomyśleć by zaraz mógł pojawić się przed nim, a następnie się w niego wtulić. Delikatnie i niepewnie zapukał raz jeszcze, mówiąc słodkie słowa. Nic. Lekko uspokoił się, gdy usłyszał dość głośny szloch młodszego. Wiedział, że mężczyzna żyje, ale bolało go serce, słysząc jak złotooki nie daje rady. Ponownie się odezwał, mając nadzieję, że siwo-włosy coś odpowie. Dalej nic. Zjechał powoli plecami po drzwiach łazienki, by po chwili usiąść na zimnej podłodze.

-Erwiiiś... Chodź... Przytulę Cię i wszystko będzie dobrze... Nie chcę żebyś został z tym sam... Bo wiesz, myśli potrafią boleć bardziej niż jakiekolwiek wypadek... A ja nie chcę, by te głosy w twojej głowie niszczyły ciebie...-powiedział cicho David, wpatrując się w obraz przed sobą. Dom marzeń... Ale nie dla właścicieli, brakowało tu czegoś... A raczej kogoś...
-Davidku... Ja chce móc się przytulić do Nicollo i powiedzieć żeby się nie bał... Chcę znowu śmiać się z Sanem z tego jak bardzo ciągnie go do policji... Chciałbym zobaczyć wszystkie Landryny razem z Dią na odbiciu konwoju... Przytulić się do Vasquez'a i poczuć jego perfumy... Chcę zobaczyć ich wszystkich i powiedzieć, że nie ma silniejszej ekipy od nas...-odparł złotooki, kończąc wypowiedź szeptem.

Gilkenly ucichł po słowach przyjaciela, zamyślając się. Wyrwał go z nich dźwięk zamka drzwi o które się opierał. Podniósł się jak najszybciej, po chwili dostrzegając w progu zapłakanego przyjaciela. Stał jak mały chłopiec, czekający na opierdol od matki. Wzrok miał wbity w podłogę, bojąc się pokazać lecące łzy, cały czas trzymał dłoń na srebrnej klamce. Wyższy mężczyzna nie zostawił go samego sobie. Złapał jego podbródek, delikatnie podnosząc jego głowę ku swoich oczu. Drugą ręką starł łzy z obu policzków niższego, nie odrywając nawet na chwilę wzroku od jego pięknych oczu, które nie świeciły się już jak szczere złoto. Przypominając sobie jak młodszy zareagował ostatnim razem, przeniósł swoją dłoń na jego talię, przyciągając go bliżej siebie. Zamknął go w szczelnym uścisku pełnym miłości, troski i zmartwienia. Złotooki zacisnął palce na koszulce przyjaciela, przy czym wypuścił więcej łez. Wybuchł niekontrolowanym płaczem sprawiając, że tłumiło go tylko ciało przyjaciela. Starszy objął go jeszcze mocniej. Czując jak jego koszulka robi się powoli mokra, szeptał do ucha młodszego uspokajające słowa, co działało na myśli niższego.

Po kilku minutach, złotooki odkleił się od bruneta. Spojrzał w jego oczy, chcąc powiedzieć tysiące słów jednocześnie. Jednak nie mówił nic.
Niespodziewanie usłyszeli dźwięk telefonu, na co oboje wyjęli je ze swoich kieszeni. Powiadomienie przyszło do młodszego.

"jeśli chcesz to zatrzymać, przyjedź na zakon"

Numer był zastrzeżony, co było jeszcze bardziej niepokojące. Przeczytał go Davidowi, który po usłyszeniu jego treści nie zgadzał się, by tam jechali. Jednak po dłuższej rozmowie, zdecydowali się tam pojechać.
Na miejscu mężczyźni skierowali się w stronę wejścia na zachrystię, uprzednio sprawdzając pusty kościół. Przed wejściem Gilkenly, mając złe przeczucia pogładził policzek młodszego i spojrzał głębiej niż zwykle w jego oczy. Bardzo bał się, że już nigdy nie usłyszy jego głosu, że jego jedyna prawdziwa miłość będzie cierpiała. Po dłuższej chwili weszli do środka.

Niemalże od razu po otwarciu drzwi, tego pożałowali. Do szyi obu mężczyzn został przyłożony nóż przez dwie różne osoby. Uścisk na ich brzuchach był tak mocny, że nie dali rady się wyrwać. Stali przed sobą, nie mogąc się nawet na chwilę złapać za rękę, patrzyli sobie prosto w oczy, widząc strach u tego z naprzeciwka. I jeden, i drugi widział za miłością swojego życia ubraną na czarno osobę.

Wtedy zrozumieli, że morderców było dwóch.

Heterochromik w oczach niższego dostrzegł mieniące się łzy. Które bolały go tak bardzo jak strach o życie przyjaciela.

-Jeśli chcecie by to się skończyło, musicie wybrać jedną osobę z was która zginie.-powiedział jeden z morderców.
-Co?! Nie!-krzyknął Knuckles, patrząc się w oczy, które wszystko rozumiały a jednak tak bardzo bolał je ten fakt. Brunet dostrzegł strach w głosie młodszego.
-Erwiś... Spokojnie... Skoro jeden z nas... Skoro mamy się pożegnać... To chciałbym byś wiedział coś bardzo ważnego...-zaczął Gilkenly, dokładając sobie więcej stresu.-Kocham Cię... I to nie tak po bratersku... A tak, jak zakochuje się w sobie para nastolatków... Chciałbym być z tobą na zawsze... Ale chyba nie jest to możliwe...-wyjawił po chwili. Twarz Knuckles'a się zmieniła, ale nie w tym złym znaczeniu. Narysował mu się lekki uśmiech, który starszy odwzajemnił. Szybko je zmyli, przypominając sobie w jakiej są sytuacji.
-zabijcie mnie. Go zostawcie w spokoju-rzekł nagle młodszy, a serce heterochromika zabiło mocniej.
-Nie! Jak ktoś ma umrzeć to ja!-krzyknął Gilkenly, jednak to słowa Erwina były pierwsze.
-kochanie, obiecaj, że znajdziesz sobie kogoś kto będzie Cię kochał jeszcze bardziej ode mnie. Nie rozpaczaj, bo nie ma po co, i nie myśl za dużo, bo wiesz, myśli potrafią boleć bardziej niż jakiekolwiek wypadek...-powiedział złotooki, czując na policzkach morze łez. Chwilę później z jego szyi poleciała krew, a jego ciało bezwładnie opadło na podłogę. Blask z jego oczu, zniknął na zawsze.
-Nie...! Ja nie chce nikogo innego! Jesteś idealny... Kochanie...-rzekł, czując jak uścisk na jego brzuchu znika. Od razu podbiegł do zamordowanego, wypuszczając pierwsze łzy z oczu i krzyki pełne bólu z ust. Przycisnął go do swojego ciała, zamykając w objęciach.-Jak ja będę bez ciebie żył?-zapytał cicho, czując wielką bezsilność.

David Gilkenly nie chciał już swojego życia.


~KONIEC~
><><><><><><><><><><><><><><><><
Hej

Jest to ostatni kończący tą książkę rozdział >:[

Do zobaczenia kiedyś

Słów: 1000

Papa <3

07.05.22r.

I wszystkiego najlepszego msrzolza <3

Żona Jenkinsa @Wal_sie_na_ryj

Miasto Śmierci I 5city, Zakshot, DarwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz