Kierunek: Francja

254 15 4
                                    

W końcu gdzieś dotarli. Nie miała pojęcia, gdzie, kiedy i jak, jednakże zaczynała się coraz bardziej stresować tym, co miało ją niedługo spotkać. Usiadła pod ścianą i nasłuchiwała, jak dwójka mężczyzn wychodzi z samochodu, by następnie dotrzeć do drzwi od paki, w której podróżowała.
— Wyłaź stąd — rzucił jeden z nich otwierając wyjście.
Niepewnie podniosła się i podeszła powolnym krokiem do wyjścia.
— Dziesięć razy ci trzeba powtarzać?! — zawołał mężczyzna, po czym zepchnął ją na ziemię.
Jęknęła hamując płacz i ból, który dawał o sobie znać z całej siły.

— Nikt cię tutaj nie uratuje, księżniczko. Lepiej się przyzwyczaj — warknął drugi biorąc ją za ramię i podrywając do góry.
Niechętnie wstała z trudem utrzymując się na drżących nogach. Poczuła, jak z nosa puszcza jej się krew, natomiast przez plecy przebiegają okropne dreszcze.

— Ty, ona ma gorączkę — przyznał jeden z mężczyzn dotykając jej czoła. Rękę miał lodowatą, co sprawiło, że przymknęła oczy. Każdy dotyk wydawał jej się być bolesny i okropnie zimny, a żyły wciąż sprawiały wrażenie, jakby miały się za chwilę rozerwać na strzępy.
— Cholera... Jak zdechnie, to nas zamordują — wymamrotał drugi biorąc ją na ręce.
Zacisnęła zęby, kiedy zrobił to zbyt gwałtownie. Oparła niechętnie głowę o jego ramię i przeniosła wzrok przed siebie.

Znajdowali się przed ruinami jakiegoś starego budynku. Wyglądał faltalnie, jakby dosłownie zaraz miał się zburzyć sam z siebie. Nad nim widniało jakieś stare hasło i znak przedstawiający dwa nachodzące na siebie trójkąty. Ich podstawa odbijała od rysunku, po czym tworzyła połączony ze sobą napis The Three Triangles Company.
Co do ruiny, bo niczym innym nie dało się tego nazwać... Pierwsze, co przyszło dziewczynie na myśl i co najpewniej było prawidłowe, to wybuch. Dość... Potężny wybuch. Z tego, co mogła zauważyć, zachowała się po części lewa strona prostokątnego budynku.

Weszli do środka, po czym skierowali się właśnie w tamtym kierunku. Poczuła chłód bijący od ścian. Dzień natomiast był niesamowicie słoneczny...
— Uważaj na ten pieprzony gruz — mruknął mężczyzna.
— No co ty nie powiesz — prychnął ten, który niósł Emily. — Łatwiej byłoby, gdyby ta szmata umiała sama łazić.
Poczuła się lekko urażona jego słowami. Nie miała jednak na tyle siły, żeby się kłócić o swoje imię. Za bardzo bała się tego, jak daleko jest od domu. Przeniosła swój wzrok w stronę, w którą zmierzali. Na końcu wydawało się palić światło. Co jeśli to było to pieprzone światełko, które widują zmarli przed śmiercią? Zamknęła oczy. Nie chciała już niczego widzieć. Chciała, aby wszystko wróciło do starego poziomu.
Pomyślała przez chwilę o cioci. Czy jeśli spotka ją po śmierci, będzie zła, że zostawiła wuja samego? Z drugiej strony jednak... Jakie miała szanse, że przeżyje to wszystko? Czy to miał być jej koniec?

Z każdą chwilą, kiedy umysł przysuwał nowe pytania, czuła się coraz gorzej. Chciało jej się płakać, jak małemu dziecku. Przez powieki zauważyła zbliżającą się jasność, po czym zatrzymali się. Nie otwierała oczu. Bała się, co takiego zauważy po podniesieniu powiek.
— Szefie, mamy mały problem... — usłyszała, kiedy echem zaczęły odbijać się kroki nadchodzące z przeciwka.
— Co jest? — zapytał niezbyt zadowolony taką informacją.
— Młoda kituje — oznajmił drugi nie owijając całości w bawełnę.
— Co?! — wrzasnął mężczyzna.

Podszedł następnie do Emily, która jedynie delikatnie przymrużyła lewe oko, żeby spojrzeć na niego. Nie miała pojęcia, skąd, jednakże wydawało jej się, że kojarzyła go.
— Przecież miało nic jej nie być! Edward przecież zapewniał, że nic, do kurwy, jej nie będzie!
— Spokojnie, może się przeziębiła tylko, albo coś...
— Nie rozumiesz?! Jest jedną z dosłownie pięciu egzemplarzy! Jeżeli ona nie przeżyje, stracę córkę i obiekt długich badań tego śmiecia! — wrzasnął z trudem powstrzymując się przed uderzeniem mężczyzny. — Nawet się durnym dzieckiem nie umiecie zająć?!
— Nie unoś się tak, Harry — westchnął inny. Podszedł następnie do dziewczyny. Emily zaś widząc tylko swojego wuja, przyjęła od razu inny wyraz twarzy. Z wrogim nastawieniem obserwowała każdy ruch mężczyzny.
— Nic jej nie będzie, to tylko skutki uboczne działania serum na jej ciało. Przeżyje — oznajmił Edward. — Jeszcze zdąży się wyrobić...

Przekręcił się na drugi bok, kiedy coś mu nie spasowało. Powierzchnia nie przypominała jego łóżka... Niepewnie otworzył oczy i dotknął pościeli, która też wydawała się być podejrzana.
— Co jest? — mruknął podnosząc się do siadu.
Rozejrzał się wokoło. To nie był nawet jego pokój... Wszystko było jakieś... Inne. On zaś spał w wielkim łóżku tak na spokojnie na cztery osoby.
— Co do kur... — zaczął, kiedy jego wzrok mimowolnie padł na okno. Przysłonięte tylko powiewającą na delikatnym wietrze firanką, kryło za sobą dość... Niepokojący widok.
Wstał z łóżka i odsłonił obraz miasta, w którym... Na pewno nie widziało mu się teraz być. Ponieważ kiedy ledwie kilkaset metrów dalej stała wieża Eiffla, wiadomym było, że coś mocno jest nie tak.

Cofnął się ogłupiały kilka kroków wgłąb pokoju. Wybiegł następnie z pokoju, kiedy zorientował się, że jest bez koszulki, w samych bokserkach. Na jego nieszczęście akurat z pokoju naprzeciw wychodziło starsze małżeństwo, które widząc go również zatrzymało się z lekkim szokiem wypisanym na twarzy.
— Ja... Przepraszam! — rzucił tylko speszony, po czym wrócił się do pomieszczenia.
Na chwilę przywarł do drzwi, jakby zaraz miał ktoś z hukiem próbować je otworzyć.
— Co tu się dzieje? — wyszeptał do samego siebie.
Spojrzał na wieżę, która wydawała się zaglądać do jego okna, dając mu pewną sugestię.
Wyciągnął telefon z nadzieją, że Happy odbierze, zaś chłopak będzie w stanie wytłumaczyć mu ten cały cyrk.

Włączył urządzenie, zaś jego uwagę przykuła wiadomość od nieznanego numeru.
Mam nadzieję, że wybaczysz mi tą szopkę z Francją i drogim hotelem... Nie wspominając już nawet o uśpieniu. Było to jednak konieczne, żebyś mógł się znaleźć tutaj. W końcu... Ani Avengers, ani twoja ciocia nie puściliby cię w tak daleką podróż... Proszę cię, znajdź Emily. Szukaj The Three Triangles Company. Mam nadzieję, że poradzisz sobie i wrócisz z Emily do Stanów — przeczytał przy każdym zdaniu marszcząc coraz bardziej brwi.
Odłożył następnie telefon i usiadł na łóżku przecierając oczy. Spojrzał w kierunku lustra, po czym po raz kolejny tego dnia zdziwił się jeszcze bardziej. Może mu się wydawało, jednakże sprawiał wrażenie, jakby przybrał na mięśniach...

Nie zdążył jednak zbyt długo rozmyślać na ten temat, kiedy usłyszał gwałtowne pukanie do drzwi.
— Ochrona, proszę otworzyć — odezwał się po francusku mężczyzna.
Peter jednak nie czekał, aż zdoła przetłumaczyć sobie zdanie w myślach. Zerwał się i grzebiąc po szafkach w poszukiwaniu ubrań, natrafił tylko na strój.
W momencie, kiedy ochroniarz wszedł do środka, chlopaka już nie było. Zastał tylko nie pościelone łóżko, wysunięte szuflady i otwarte na oścież okno.

Chłopak przez chwilę bujał się po mieście starając w miarę z góry rozejrzec się za nazwą podaną przez wujka dziewczyny. Z góry jednak nic nie zdołał znaleźć... Może to było na obrzeżach?
Z francuskiego kulał, więc próby pytania po ludziach też na nic się zdały. Przy wymowie firmy, wszyscy tylko kręcili głowami, lub nawet nie próbowali nawiązać z nim kontakt, widząc w chłopaku tylko śmiesznego przebierańca. Później natomiast zdawał się być sensacją, kiedy ktoś w końcu ogarnął, że jest Spider-Manem. Wtedy wiedział tylko jedno... Jak Stark przejrzy wiadomości, na pewno go zajedzie i wrzuci do Atlantyku...

Usiadł w końcu po całym dniu bezsensownych poszukiwań na jednym z budynków przy obrzeżach miasta. Westchnął ciężko ściągając maskę, po czym spojrzał na komórkę. Przypomniał sobie o najprostszym rozwiązaniu, jakie istniało i po prostu wpisał nazwę w internet.
Wielki wybuch w starej fabryce farmaceutycznej... — przeczytał w jednej z wiadomości sprzed pięciu lat... — Do tej pory próbowano ustalić co takiego miało miejsce.
Wyłączył jednak telefon zdając sobie sprawę, że na próżno szuka. Westchnął cicho kładąc się na dachu i wpatrując w czerwone od zachodzącego słońca niebo.

Nie miał bladego pojęcia, co teraz zrobić... Przecież był w obcym kraju, wśród obcych ludzi... Bez żadnego wsparcia miał znaleźć i odbić dziewczynę, która nawet nie wiadomo gdzie była...
Spojrzał na samochody spokojnie przemierzające ulice, kiedy jeden szczególnie go zainteresował. Na ścianie miał symbol firmy, którą miał znaleźć... Firmy, która podobno już dawno nie istniała...

_____________________
Well... Bardzo przepraszam, że tak długo mnie nie było i... Z trzy tygodnie musieliście czekać na jeden rozdział. Trochę jednak się porobiło i nie obiecuję, że rozdziały będą się jakoś często pojawiały, więc nie bijcie za to :D
Mam nadzieję jednak, że ten rozdzialik się w miarę spodobał i no... Warto było trochę dużo poczekać.
Tak więc życzę miłego i do kolejnego!
Ciao!

Te lepsze dniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz