Epilog

131 8 0
                                    


Keira nie do końca pamietała jak dostali się na Jasny Dwór. Pamietała, że pożegnał ją Dziki Gon, powitali ją straże i zaprowadzili do królowej, która przywitała ją podejrzanie miło:
- Witaj na moim dworze. Jak ci się podoba?
- Jest przepiękny Pani.
- Usiądźmy coś zjeść.
- Ja podziękuję za posiłek - powiedziała Keira, ale posłusznie usiadła.
- Słyszałam, że miewasz wizje dotyczące przyszłości.
- Owszem - powiedziała Keira, nie kryjąc zdziwienia.
- Mam oczy wszędzie, dlatego to wiem, jeśli cię to interesuje.
- Niestety nie mogę wywołać konkretnych wizji, przychodzą same.
- Szkoda, ale mam bardzo ważną wiadomość dla nocnych łowców, która może pomóc pokonać wam Valentina.
- Jaki miałyby w tym interes Faerie?
- Valentine chce zabić wszystkich podziemnych, teraz w waszym Idrisie ma miejsce rzeź.
- O nie - Keira wzięła głęboki wdech.
- Czy chcesz więc wiedzieć jak rozwiązać problem nas wszystkich?
- Ale dlaczego akurat ja?
- Nocni łowcy niechętnie przyjmują rady od Faerie, a jeszcze mniej chętnie je wykonują. Ty sprawiasz wrażenie rozsądnej.
- Co więc mam zrobić?
- Coś czego żaden inny nocny łowca by nie zrobił, bo każdy boi się konsekwencji, a tak naprawdę nikt nie wie jakich.
- Jak to ma mi pomóc?
- Musisz sama to rozgryźć, może na przykład przyśniłby Ci się sen.
- Musiałabym zasnąć natychmiast, bo moi przyjaciele tam walczą na śmierć i życie.
     Królowa zagadkowo uśmiechnęła się do Keiry, było w tym uśmiechu coś złowieszczego i fascynującego jednocześnie. Królowa miała piękną twarz i gdy się uśmiechała ludzie skoczyliby dla niej w ogień. Podniosła kielich zrobiony ze złota, w którym znajdowała się jakaś różowa ciecz i płatki kwiatów, jakich Keira nigdy wcześniej nie widziała. Królowa wyciągnęła do niej dłonie trzymające kielich. Keira przypomniała sobie najważniejszą zasadę przebywania na jasnym dworze - nigdy niczego nie jeść i nie pić. Wzięła od królowej kielich i go opróżniła.

•••

     Widziała serafickie ostrze, nie było aktywowane. Leżało na trawie obok niej, na tyle blisko, że zdołała po nie sięgnąć. Szepnęła imię jakiegoś anioła, na tyle niewyraźnie, że nie była w stanie dosłyszeć swoich własnych słów. Ostrze zapłonęło niezwykłym blaskiem, mocniejszym niż zazwyczaj. Niebo się otworzyło i zstąpiło z niego światło.

•••

     Keira pędziła z dzikim gonem na złamanie karku. Jeźdźcy już czuli krew z pola bitwy.
Bała się, że nie zdąży, nie wiedziała ile czasu spędziła na dworze królowej. Nic nie mogło ją przygotować na to co ujrzała. Alicante było całe we krwi, jego ulicami płynęły szkarłatne rzeki, krew zarówno nocnych łowców, jak i podziemnych przelewała się leniwie pomiędzy kostką brukową. Było puste. Leżały tam jedynie trupy.
     Dalej, na polanie Brocelind miała miejsce bitwa. Walczyli ze sobą nocni łowcy i podziemi. O dziwo podziemni walczyli także z podziemnymi, ale Keira ich nie znała, to pewnie członkowie odbudowanego Kręgu, którym Valentine obiecał możliwość spokojnego życia. Keira wypatrzyła Thomasa walczącego z jakimś wampirem. Wyszarpała z pasa sztylet i rzuciła krwiopijcy w serce.
- Gdzie reszta? - spytała.
- Keira! Nie było cię tak długo, martwiliśmy się!
- Ile mnie nie było?
- Prawie tydzień.
- Co?!
- Alicante zdołało się bronić jedynie pięć dni zanim wypędzili nas tutaj.
- Gdzie Will i Lizzy?
- W lesie, pojechali za Valentinem w pościg chwilę temu.
- Gwyn! - krzyknęła do wodza polowania - Muszę się dostać do lasu!
- Pojedziesz tam sama - odpowiedział - jeźdźcy mają za dużo pracy na polu bitwy.
     Keira skinęła głową i wskoczyła na rumaka. Znalazła się w lesie momentalnie. Niestety się spóźniła. Will był ranny i leżał pod drzewem, a Lizzy przy nim klęczała i nakładała mu runy.
- To już koniec - powiedział Valentine.
     Keira do nich podjechała i zeskoczyła z konia.
- Wsiadajcie - rozkazała.
- Keira? - zdziwiła się Lizzy.
- Weź go na konia i jedźcie do Alicante.
- Ale...
- Zrób to, zaufaj mi.
     Lizzy skinęła głową. Keira rozejrzała się dookoła i dostrzegła swój diamentowy miecz. Najwyraźniej ktoś go pożyczył. Podniosła go.
- Widzę, że spieszno ci na tamten świat.
- A tobie?
     Podniósł swój miecz do ataku i go opuścił. Keira wparowała cios i próbowała zadać nowy, ale mężczyzna zrobił unik. Po jakimś czasie Keira zaczęła się męczyć, nie miała szans wygrać z tak doświadczonym wojownikiem sam na sam. Zadał jej cios i Keirze wypadł miecz z ręki. Kopnął ją w brzuch i poleciała do tyłu. Dostrzegła obok siebie nieaktywowane serafickie ostrze.
     „Coś czego żaden inny nocny łowca by nie zrobił, bo każdy boi się konsekwencji, a tak naprawdę nikt nie wie jakich."
     Co by było gdyby nazwać ostrze...
- Razjel - wyszeptała.
     Niebo się rozstąpiło i ujrzała anielskie światło.
- Kto mnie wzywa? - odezwał się straszliwy głos.
- Ja... - powiedziała niepewnie Keira.
- Nie masz darów anioła. Wezwałaś mnie przez ostrze.
- Tak zrobiłam.
- Dlaczego masz czelność-
- Valentine - przerwała mu - wrócił zza światów i znowu sieje zniszczenie.
- Dobrze - westchnął anioł - już raz go układałem, ale widzę, że niewiele to dało. Zanim jednak pomogę, musisz złożyć przysięgę, że nie zdradzisz nikomu o tymże sposobie wzywania mnie.
- Przyrzekam - powiedziała Keira bez zawahania.
- Tym razem nie będzie zmartwychwstania dla Valentina Morgensterna. Serafickie ostrze, które trzymasz posiądzie moc zniewolenia jego duszy, już nie będzie w stanie wrócić zza światów.
- Dziękuję, dziękuję bardzo.
     Anioł zniknął, a ostrze zaświeciło się, tak oślepiającym światłem, że ciężko było mieć otwarte oczy. Keira poczuła pieczenie, takie samo jak wtedy, gdy pierwszy raz dotknęła ostrza. Tym razem jednak go nie wypuściła z dłoni. Wstała i zaczęła się zbliżać do Valentina...

•••

- Keira! - krzyknął Will.
- Słuchajcie wszyscy! - krzyknęła z grzbietu latającego konia - Valentine nie żyje! Dla niedowiarków, w lesie leży jego ciało! Wszystko co wam obiecał to kłamstwo, podziemni!
- Skąd mamy wiedzieć, ze mówi prawdę?! - ryknął ktoś z tłumu.
- Odpowiem przed mieczem anioła!

•••

      Wojna została zawieszona i Keira faktycznie zeznawała z mieczem w ręku, ale nie wszyscy w to uwierzyli, ale było ich za mało żeby walczyć dalej, więc uznano koniec wojny. Większość wyznawców Valentina pouciekała i rozpoczęło się poszukiwanie.
      Nocni łowcy się podnieśli, jak zwykle. Niestety Clave nie nadal nie zmieniło swojego podejścia. Podziemni znowu zaczęli być traktowani z większą rezerwą. Może kiedyś się to zmieni? Dopóki panuje obecna władza na pewno nie. A władza zazwyczaj nie jest taka jakiej byśmy oczekiwali. Jest skorumpowana, zepsuta. Clave nigdy nie postępowało do końca prawidłowo. Ale pocieszający jest fakt, że mają oni tylko tyle władzy ile się im da, a na szczęście na świecie nadal istnieją myślący nocni łowcy, którzy nie będą się podporządkowywać wszystkiemu.

______________________________

Witajcie czytacze! 🤠
To już koniec tego opowiadania, przyznam szczerze, że nie wyszło tak jak miało i nie jestem z niego do końca zadowolona ;(
Zdecydowałam je jednak dokończyć i zostawić w spokoju, może komuś jednak przypadnie do gustu (stąd też więcej rozdziałów w tak krótkim czasie).
Kolejna książka na moim koncie jaka jest planowana będzie na podstawie „Zmierzchu", może ktoś się zainteresuje.
Do zaczynania! 👋

[Nocni łowcy] Prochem i cieniem jesteśmy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz