Rozdzial 7

2.4K 59 11
                                    

- zostaw ją!- gdzieś za nami rozległ się czyiś głos. Po chwili niewyraźna sylwetka mignęła przede mną i uderzyła mojego brata w brzuch. Zen upadł, puszczając mnie. Ja prawię uderzając głową w ławkę spadłam na ziemię, ahhh będą siniaki. Za moimi plecami wydobyły się odgłosy bójki. Nie odwróciłam się, złapałam swoją torbę i ruszyłam biegiem przed siebie. Nie spojrzałam za siebie, Zen sobie poradzi. Zwolniłam dopiero dwie ulice, dalej ciężko dysząc i popierając się na kolanach. Bałam się, serce mi waliło, jakby miało zaraz wyskoczyć. Co Zen mógł mi zrobić? Czy on... Chciał mnie skrzywdzić? Powolnym krokiem ruszyłam dalej, nie do domu, nie do szkoły, po prostu przed siebie. Zimne powietrze wdzierało się pod moją trochę nadszarpniętą bluzę, ale nie przeszkadzało mi to. Działało to nawet...kojąco? Nagle ciszę rozerwał, hałas czarnego ścigacza. Który przemknął obok, motocyklista na nim odwrócił głowę w moją stronę. A po chwili z niknął mi z oczu, wow jak na niego to i tak dużo. Wzdrygnęłam się na wspomnienie jego ranny, ciekawe z kim się bił tym razem? Zen ma 21 lat, kiedy skończył 18-stke, wyprowadził się z domu. Po roku zmienił się nie do poznania, wciągnął się w jakieś podejrzane interesy. Żarówka w latarni, obok której przechodziłam, chyba się przepala. Migała raz słabszym, raz mocniejszym światłem. Przystanęłam żeby przypatrzeć się temu, aż nagle całkiem zgasła. Zostawiając mnie w kompletnej ciemności, przeciągnęłam wzrokiem po ulicy. Po oknach tych ciemnych i tych zapalonych, taki spokój i ciszę. A pośród tego spokoju ja, nic nieznaczącą ciągle wystraszona dziewczyna. Ahhh... Katerine, o czym ty myślisz, wyobraź sobie, że niektórzy mają o wiele od ciebie. Już chciałam iść dalej, kiedy na swoim karku czuję czyjś oddech. Moje mięśnie się napiły, a palce wbiły w pasek torby. Na sekundę wstrzymuję oddech. Czuję obecność kogoś tuż za moimi plecami, mimo to nic nie robię. Trochę jak zwierzyna kamienieje w nadziei, że zagrożenia minie i mnie nie zauważy. Nagle poczułam dłoń na swoim ramieniu, nim ten ktoś zdarzył coś zrobić, puszczam się biegiem. Nie zdarzyłam zrobić nawet pięciu kroków, kiedy silną ręką (zdecydowanie należąca do chłopaka) objęła moją szyję. A druga przycisnęła jakąś chustkę do ust i nosa. Kawałek materiału miał ostry zapach, którego nie umiałam rozpoznać. Wstrzymałam powietrze, nie wdychając go, zaczęłam się szarpać. Kopałam nogami, próbowałam wyrwać głowę i odepchnąć jego ręce, z marnym skutkiem. Mój napastnik wzmocnił uścisk jeszcze bardziej, w płucach brakowało mi już tlenu. Nie miałam wyjścia, musiałam wziąć wdech...

~???~

Dziewczyna walczyła jeszcze trochę, ale czułem, jak powoli traci siły. Środek usypiający zaczął działać. Ona lekko się osunęła, a ja zabrałem rękę z jej szyi i złapałem ją w tali, żeby nie upadła. Poraz ostatni próbowała się szarpnąć, nim powieki opadły na jej szmaragdowe tęczówki. Jej przerażony oddech zwolnił i teraz miałem pewność, że śpi.

- już dobrze - wyszeptałem, odwracając Katerine, wcześniej trzymałem ją tak, by ona nie mogła zobaczyć mojej twarzy. Schowałem szmatkę do kieszeni i zabrałem torbę dziewczyny. Ucałowałem delikatnie jej czoło, a potem podniosłem jak pannę młodą.

- już wszystko będzie dobrze- odwróciłem się w stronę mojego auta. Wsiadłem od strony pasażera, układając brunetkę tak by leżała na mnie. Jej torebkę wrzuciłem do tyłu i powoli odkryłem ja kocem. Mój przyjaciel w tym czasie odpalił samochód i odjechaliśmy. Teraz będziesz moja księżniczko, moja i tylko moją.

~Katerine~

Otaczało mnie przyjemne ciepło i ciemność, czułam coś ciężkiego wplątane w moje włosy. Lekko otworzyłam oczy, a przed sobą zobaczyłam migające drzewa. Zaraz... DRZEWA?! Podniosłam ociężałą głowę, a ta zaraz została przyciągnięta z powrotem. Usłyszałam czyiś głos tuż przy uchu, ale nie mogłam, zrozumieć co on mówi. Próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek, ale nim mi się to udało, znowu pochłonęła mnie ciemność.

***

Leżałam na czymś twardym, unoszącym się w górę i w dół. Podniosłam powieki, tym razem byłam wystarczająco wybudzona, by nie odpłynąć zaraz z powrotem. Nagle wszystko sobie przypomniałam. Spotkanie z Zenem, bójka, ucieczka, zgaszona latarnia i ....napastnik. Podniosłam głowę do góry, w pokoju było ciemno, jedynym źródłem światła był cicho wykończony telewizor. Nagle poczułam obcą dłoń na swoim policzku. Podskoczyłam przerażona i zerwałam się na nogi. Jak się okazało wcześniej, leżałam na kanapie, a dokładnie na klatce piersiowej jakiegoś chłopaka. On wstał z kanapy i zaczął się zbliżać, telewizor miał za plecami, przez co nie widziałam jego twarzy. Chciałam się cofnąć, lecz już po pierwszym kroku wywaliłam się o stolik. Nieznajomy znalazł się przy mnie i wyciągnął rękę. Instynktownie się skupiłam,

- nareszcie się obudziłaś- szepnął, kucając obok, a ja starałam się odsunąć jak najdalej.

- G.....gdzie j...a jestem?- zajakałam się. - Ciii bezpieczna- szorstka dłoń pogładziła mój policzek. Gwałtownie odepchnęłam jego rękę i przyciągnęłam do siebie kolana.

- Zostaw mnie!- krzyknęłam.

- nie krzycz- warknął, łapiąc mnie za ramię i przyciągając do siebie.

- bo kogoś obudzisz- następnie wbrew moim protestom podnosi mnie z ziemi.

Numer PomylonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz