Rozdział 18 - Oblężenie Shibden Hall

109 9 2
                                    

Już w tramwaju dostrzegły pierwsze oznaki tego, że podróż do domu nie pójdzie tak gładko jak by tego chciały. Dwóch typów w bluzach patriotycznych przekrzykiwało się, chwaląc swoimi dokonaniami z marszu. No bo w sumie fakt, był dopiero wczesny wieczór i jasnym okazało się, że masy nazjeżdżanych z całego kraju ludzi nie zdążyły się jeszcze ewakuować. Nawet na peryferiach Warszawy za oknami pojazdu przewalały się różne rozkrzyczane masy. A do centrum to nawet ich tramwaj nie dotarł przez kordony policji informujące, że z następnego odcinka trasy ktoś powyrywał szyny.

- ...Oh, łał - mruknęła Kara, gdy wysiadły z Niką i grupką złorzeczących pasażerów kilka przystanków przed swym celem - Myślałam, że żartowałyście tylko z Laurą...

- Chciałabym... Ale teraz tylko się cieszę, że w ogóle nam tramwaj przyjechał... Jutro do szkoły idziemy piechotą...

- Ooo, to idealna okazja żeby pobiegaaać...

Szczebiotanie szczebiotaniem, ale miasto naprawdę przypominało teraz strefę wojny. Samochodów prawie nie było, nawet zaparkowanych, a po chodnikach ludzie przemykali prędko i cichutko, jakby nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Gdzieś w tle dało się słyszeć jakże patriotyczne okrzyki deklarujące śmierć różnym grupom, a także niewyraźne apele policji z megafonów.

- Dobra, słońce, daj mi patelnię... - Nika wyszła z założenia, że z bronią w ręku będzie czuła się odrobinę bezpieczniej

- A nie sądzisz, że z patelenką będziesz zwracać na siebie uwagę? - spytała jej dziewczyna, rozglądając się czujnie w miarę jak zaczęły możliwie głównymi ulicami miast zmierzać do domu - Po prostu chodźmy, starając się udawać osoby nieniecodzienne...

- Nieniecodzienne...?

- No, ty bardziej musisz udawać.

- Ugh... Po prostu chodźmy...

Czujnie rozglądając się na boki ruszyły wzdłuż budynków, starając się omijać co większe zbiegowiska. Oraz stosy śmieci, płonące śmietniki, porozwalane wystawy sklepów i inne takie fajne widoki. Ciężko było przy tym całkiem unikać ludzi, marszujących i nie, ale przynajmniej dzięki temu nie rzucały się w oczy, mogły być anonimowe. Póki, oczywiście, nie spotkały kogoś, kto je znał.

Wydawało się im, że ot, kolejna duża grupa patriotów w okolicznościowych bluzach i z napitkami wyskokowymi. Nika w pierwszej chwili nikogo nie poznała. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jednym ze stojących z resztą stada łysych dryblasów jest nikt inny jak jej były, Net. Wyróżniał się w grupie postawą, delikatnie mówiąc, niezbyt popisową, zwłaszcza na tle napakowanych kolegów, ale wydawał się rozluźniony i zadowolony. No i, oczywiście, był łysy. Gdzieś zniknęła jego popisowa strzecha, a nawet okulary jakoś zapodział. No i łaził teraz, zmarszczony jak minister finansów nad licznikiem długu publicznego, zaśmiewając się z kolegami i dyskutując o tematach socjopolitycznogównianych.

Nika odruchowo złapała swoją dziewczynę za rękę, by grupę wyminąć najszybciej jak się dało, ale tym ruchem tylko zwróciła ich uwagę.

- ...Nika? - jak się okazało, Net był chyba dalekowidzem, bo wnet rozpoznał swą byłą - Ty też na marszu? Czemu nic nie mówiłaś?

- Czemu ty nie mówiłeś że masz takie fajne znajome, Bieluch? - jakiś jego kolega poklepał go po plecach tak, że informatyk prawie zrobił patriotycznego orzełka prosto w beton

Ruda niepewnie spojrzała na kolegów swojego już-nie-chłopaka.

- Wyszłyśmy... Na spacer... - mruknęła cicho

- Aha - Net przeniósł niechętny wzrok na Karę. Chyba presja otoczenia nakazała mu wypiąć pierś i udawanie wyższego, niż był naprawdę w ramach deklarowania dominacji.

Nika Mickiewicz oraz Zgubne Skutki Nadmiaru EmpatiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz