ROZDZIAŁ 1

75 7 4
                                    

GABBY

Pisk.

Szybkie kroki.

Później huk.

I znowu pisk.

Wspaniałe poranki w domu Castillo.

- To dzisiaj! – usłyszałam podekscytowany głos mojej młodszej siostry.

Tracey Castillo niczym burza wparowała do kuchni, gdy spokojnie kończyłam śniadanie. Spojrzałam na nią i ponownie uderzyła we mnie bolesna świadomość, ile nas dzieliło. Z wyglądu Tracey była moim totalnym przeciwieństwem. Podczas kiedy moje brązowe, falowane włosy wręcz nie tolerowały szczotki, jej lśniły idealnie mieniąc się każdym odcieniem blondu. Patrzyła na mnie wielkimi oczami w kolorze błękitu, wyglądając przy tym jak księżniczka rodem wyjęta z bajki Disneya. Brakowało jej jedynie księcia. Jednak zawsze najbardziej bolało mnie to, że ona była taka szczęśliwa, optymistycznie nastawiona do wszystkiego. Po prostu bałam się, że zostanie boleśnie skrzywdzona. W tej rodzinie było to nieuniknione, a ja nie wiedziałam, czy dam radę ją przed tym uchronić.

Tracey traktowała mnie jak autorytet, co z jednej strony było dla mnie wspaniałe, zaś z drugiej cholernie przerażające. Wiedziała, że moje kontakty z rodzicami nie prezentują się najlepiej, więc sama również często się z nimi kłóciła. Mimo wszystko gołym okiem widać było, iż matka kochała ją najmocniej na całym świecie. Tracey miała jej miłość i odrzucała ją na każdym kroku, bo chciała się solidaryzować ze mną. Przynajmniej przychodziła do mnie ze wszystkimi problemami i nie próbowała ich rozwiązywać na własną rękę. Cieszyłam się, że widziała we mnie ogromne wsparcie i nigdy nie chciałam zaprzepaścić naszej relacji. Jednak wiedziałam, że wszystko mogło się spieprzyć w każdej chwili.

- Co jest dzisiaj? – spytałam, chcąc zażartować, że zapomniałam. Jednakże po chwili ujrzałam jak przepiękny uśmiech na jej twarzy blednie. – Stresujesz się?

Dzisiaj miał być jej pierwszy dzień w liceum. Tracey szła do dziewiątej klasy i domyślałam się, że ten fakt mógł ją zestresować. Ja też byłam przerażona, ale okazało się, że ten wilk wcale nie był taki straszy, jak go malowali.

- Mhm – mruknęła jedynie.

- Daj spokój – machnęłam ręką. – Jakby coś było nie tak to pamiętaj, że jestem pod telefonem. Możesz zawsze podbić do mnie albo Huntera albo Noah albo...

- Masona – przerwała. – Wiem o tym i dzięki Gabby.

- Albo Chloe – dodałam z uśmiechem.

Hunter, Noah, Mason i Chloe byli dla mnie najważniejszymi ludźmi na świecie tuż obok mojej siostry. Z chłopakami przyjaźniliśmy się od dziecka, a dziewczyna dołączyła do nas dopiero jakiś czas temu, gdy zaczęła spotykać się z Noah. Obecnie tworzą przesłodką parę.

W końcu nadszedł ten czas, więc wyszłyśmy wspólnie z domu i rozmawiałyśmy na przeróżne tematy, czując spojrzenia mieszkańców na sobie. Życie w małym miasteczku w Vermont było dosyć skomplikowane. Wiele osób znało się chociażby z widzenia i absolutnie każdy plotkował. Kupienie alkoholu przez nastolatka graniczyło tutaj z cudem. Trzeba było kraść wina rodzicom albo mieć odpowiednie kontakty. Miasteczko pilnowało, aby każdy dzieciak zachował krystaliczną czystość. Gliny prędzej łapały właśnie nas za szlajanie się po nocach albo palenie papierosów niż złodziei. Przestępczość w Colchester z dnia na dzień rosła, ale dorośli myśleli, że tak zapewnią swoim dzieciom przyszłość. Chcieli trzymać nas w złotych klatkach, ale nie od dziś było wiadome, że to co zakazane najbardziej kusi. Nikt nie przestrzegał zasad. Nie mieliśmy w szkole ani jednego stereotypowego grzecznego kujona, bo absolutnie każdy chciał przeżyć swoje życie, a nie jedynie egzystować. Ponadto Colchester nie miało dużo do zaoferowania, dlatego jedną z najlepszych atrakcji było jezioro Malletts Bay, które kochaliśmy nad życie.

Jak umierają motyleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz