ROZDZIAŁ 24

24 2 2
                                    

GABBY

Przewozili nas czterema radiowozami. Każdy z nas jechał oddzielnie z dwójką gliniarzy w środku. Dodatkowo asekurowały nas jeszcze trzy wozy policyjne.

Boże, zachowywali się, jakbyśmy byli przestępcami.

Pomyślałam o Noah, który jechał samotnie. Przez jego temperament bałam się, że policjanci mogliby mu zrobić krzywdę. Noah nigdy nie poddawał się bez walki. W tej jednej sytuacji jego charakter zaczął stanowić problem.

Pomyślałam o Masonie. Zapewne cholernie się bał i nie rozumiał. Może płakał, a oni wyśmiewali się z niego? Przecież Mason był taki wrażliwy i zupełnie samotny w tej sytuacji.

Pomyślałam o Hunterze. O moim Hunterze. On zapewne zamartwiał się o nas wszystkich. O mnie najbardziej. Nie robił awantur, ale z zaciśniętą boleśnie szczęką znosił tę podróż. Wszystko to robił, aby nas zobaczyć. Pewnie gliniarze zastanawiali się, dlaczego zachowywał się tak obojętnie. W końcu powiadomili go o śmierci jego ojca.

I wtedy to do mnie dotarło. Dopiero po chwili zrozumiałam, że ktoś pomógł uciec z więzienia temu tyranowi, aby później go zabić. I podejrzewali o to nas. Co za bezsens. Każdy z nas wolałby, aby ten człowiek gnił w więzieniu. Nikt nie chciał zabić śmiecia i pójść siedzieć jak za człowieka.

Chociaż...

Przypomniało mi się, jak Noah wielokrotnie powtarzał, że w końcu zabije tego kata. Mówił to tyle razy, aż w końcu wryło mi się to w pamięć. Pamiętałam o tym, ponieważ sama chciałam go zabić. Również wielokrotnie o tym mówiłam. Nawet Mason o tym wspominał. Hunter nie musiał. Wszyscy wiedzieliśmy, że chciał go zabić.

A co jeśli... co jeśli to ktoś z nas?

Nikt z nas nie mógł być mordercą, a jednocześnie każdy z nas mógł nim zostać. W obronie siebie wzajemnie zrobiliśmy wszystko. Dosłownie wszystko. Nikt nas nie wiedział, czy mógłby zostać mordercą do momentu, gdyby kogoś nie zabił.

Boże, jakie to pojebane.

Spojrzałam na wozy jadące przed nami i te za nami. Najbliższe mi osoby tam się znajdowały. Poczułam łzy na policzkach i na sekundę zwróciłam wzrok w stronę gliniarzy na przednich siedzeniach. Jeden z nich skupiał się na drodze. Natomiast drugi posłał mi współczujące spojrzenie. Podał mi nawet chusteczkę. Chciałam mu podziękować, ale nie zdążyłam. Samochód przed nami gwałtownie zahamował, przez co poderwałam się ku górze i uderzyłam głową w dach auta.

- Co się dzieje?! – krzyknęłam w panice.

Gliniarze sami nie wiedzieli. Przez ich radio zabrzmiał komunikat, aby jechali dalej na miejsce. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej z tej niewiedzy. Błagałam ich, aby dowiedzieli się, co się stało. Wiedziałam, że to coś złego. Dobre rzeczy od dawna nam się nie zdarzały.

- Błagam! – jęknęłam kolejny raz.

W końcu młody gliniarz zawahał się i sięgnął po radio. Ja mogłam się mu bliżej przyjrzeć. Rozpoznałam go. To on był wtedy w domu Masona. Pomógł nam.

- Co się u was dzieje? – spytał głośno i zerknął na mnie. Miałam nadzieję, że dostrzegł wdzięczność w moich oczach.

- Jedźcie dalej – wybrzmiał głos.

- Błagam – prosiłam płaczliwie. – To moja rodzina. Mam tylko ich. Oni są dla mnie wszystkim.

- Co się u was dzieje, do cholery? – warknął z nową determinacją gliniarz. Jego kolega tylko spoglądał na mnie w lusterku. Miałam wrażenie, że zaciskał dłonie na kierownicy coraz mocniej. Chociaż nie wyglądał, jakby złościł się na mnie.

Jak umierają motyleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz