ROZDZIAŁ 3

35 5 0
                                    

OSTRZEŻENIE!
Pierwsza część rozdziału (do symbolu trzech gwiazdek) może być dla niektórych czytelników zbyt bolesna (występuje opis przemocy). Także jeśli wiecie, że może być to dla was szkodliwe, pomińcie tę część teraz lub w dowolnym momencie, gdy poczujecie się źle podczas czytania. Nie róbcie tego wbrew sobie, bo najważniejsze jest wasze zdrowie oraz samopoczucie.

***

HUNTER

- Synku – usłyszałem szyderczy głos ojca i znieruchomiałem.

Poczułem napięcie w całym moim ciele. Fizyczny i psychiczny ból przeszył mnie na wskroś. Wiedziałem. Wiedziałem, co zaraz miało się wydarzyć. Usłyszałem brzęknięcie butelek, a potem skrzypienie podłogi. Był coraz bliżej, a ja stawałem się coraz mniejszy. Usiadłem na brzegu łóżka i czekałem, bo nic więcej nie mogłem zrobić.

- Tutaj jesteś gówniarzu – mężczyzna wypluł z siebie te słowa, gdy przekroczył próg mojego pokoju.

Nie mogłem nawet na niego spojrzeć, bo w jego odbiciu widziałem tylko siebie. Byliśmy tacy podobni. Czasami miałem wrażenie, że jestem nim, że jestem jego lepszą wersją. Myślałem, że być może przeze mnie został on pozbawiony wszystkich dobrych cech. Sądziłem, że to ja je mu odebrałem, a dla niego nie pozostało już nic więcej.

- Spójrz na mnie, gdy do ciebie mówię! – krzyknął, co sprawiło, że skuliłem się jeszcze mocniej. – Boisz się, huh? – nabijał się. – Powinieneś gówniarzu.

Nie musiałem długo czekać na pierwszy cios. Ojciec zamachnął się i trafił mnie prosto w brzuch. Zawsze bił tak, aby nie pozostawiać śladów w widocznym miejscu. Cios nie był na tyle silny, aby mnie powalić, ale mimo wszystko położyłem się na podłodze i zakryłem głowę. Kolejne kopnięcie w brzuch nastąpiło bardzo szybko. Później następne i następne. Nawet nie starałem się ich liczyć. Nie tym razem. Dwa lata temu przestałem już to robić. Chociaż może znów zacznę. Kto wie?

Łzy spływały po mojej twarzy, a ciało paliło mnie żywym ogniem. Nie mogłem do tego przywyknąć. Nikt nie mógłby tego zrobić. Każdy cios bolał tak samo lub bardziej niż poprzedni.

Jęknąłem, gdy mężczyzna pociągnął za moje włosy, aby podnieść mnie na kolana. Klęczałem przed tym katem, a łzy ciekły mi po policzkach strumieniami. On tymczasem wyciągnął służbową broń i przyłożył mi ją prosto do czoła.

- Boisz się? – spytał cicho.

- Tak – jęknąłem, bo nie wiedziałem, co mógłby mi zrobić, gdybym nie odpowiedział.

W każdej chwili mógł nacisnąć spust i skończyć moje cierpienia, ale on nigdy tego nie robił. Modliłem się, aby ten moment nadszedł właśnie dzisiaj. Chciałem umrzeć. Błagałem o śmierć. Nie zasługiwałem na to całe gówno, które od niego dostawałem. Ten ból nie był przeznaczony dla mnie. Nie wiedziałem, ile mogłem jeszcze znieść. Pewna była jedynie śmierć. Nie miałem pojęcia, kto z nas umrze, jednak wiedziałem, że już dawno zabrakło miejsca na świecie dla nas obu.

Patrzyłem, gdy ojciec w końcu schował broń, ale wciąż czekałem. Nastąpił kolejny cios, a później usłyszałem jego śmiech i ciężkie kroki, które oddalały się ode mnie. Trzasnęły drzwi i wtedy dopiero pozwoliłem sobie odetchnąć z ulgą. Wszystko mnie bolało, ale przeżyłem. Tylko nie miałem pojęcia, czy był to powód do radości.

***

Siedziałem na angielskim i starałem się brać spokojne oddechy. Wszystko mnie bolało, ale nie mogłem się nad sobą użalać. Pan Montgomery prowadził zajęcia i wiedziałem, że ostatnie kilkanaście minut zamierzał poświęcić na jakąś dyskusję. Lubiłem udzielać się na angielskim, chociaż nie zawsze miałem na to ochotę.

Jak umierają motyleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz