Rozdział 27 Uśmiech tęsknoty

174 11 19
                                    

Spotkali się. Nie wiedząc, że coś takiego może nawet mieć miejsce. Żadne z nich do końca nie wiedziało, gdzie się znajdują, albo co też się działo. Po prostu na siebie spojrzeli.

Łzy pojawiły się jednocześnie. Wtedy byli pewni, że decyzja ta była dobra. Patrzyli na siebie, płacząc, a potem, kiedy zdali sobie sprawę, że mogą poruszać nogami, rzucili się sobie w ramiona.

Wtedy nie liczyła się przeszłość, błędy, słowa wypowiedziane w gniewie lub niedopowiedzenia. Liczyło się tylko to, że byli. Obydwoje. Chociaż przez chwilę.

— Przepraszam. — Głos mężczyzny wyrażał większy ból, niż myślał, że może kiedykolwiek wyrażać. Czuł, że emocje, które pojawiły się w jego duszy są wyraźniejsze niż kiedykolwiek i radował się, że chociaż na swój ostatni spacer mógł zabrać miłość do córki, której nigdy w życiu nie mógł poczuć. Wtedy było to niemal namacalne. Chciał jej to powiedzieć, wszystko, ale wiedział, że miał mało czasu.

— Tato... — Głos był cichy i niewyraźny. Dopiero sprawdzała, czy oby na pewno może otworzyć usta i cokolwiek powiedzieć. Głos odbił się echem w ciemności, w której nie znajdowali. Nie widziała nic, oprócz niego, który patrzył na nią dosłownie, jakby miał widzieć ją ostatni raz w życiu.

— Przeżyj to życie za mnie. Zasługujesz na wszystko, o czym tylko marzyłaś. I przepraszam, że nie byłem ojcem, jakim chciałem być. — Ujął jej twarz w dłonie, jak zaraz po porodzie. Tylko wtedy nie czuł nic, a wtedy było to najpiękniejsze uczucie na świecie.

— O czym ty mówisz?

— Zapłaciłem za wszystko, co w życiu zrobiłem źle. Za wszystko, co zniszczyłem. Teraz czas na ciebie, żyj. Żyj proszę w świecie bez zła, bez potworów, bez bólu i krwi.

— Nic nie rozumiem...

— Odchodzę. Pewnie życzyłaś mi tego wielokrotnie, kiedy byłem najgorszym człowiekiem na świecie. Nie winię cię za to. Takiego chuja bez uczuć nie dało się lubić, nie dało się kochać.

— Tato, czy ty płaczesz?

— Płaczę i jest to najpiękniejsze uczucie, jakiego nie doznałem od dawna. Płaczę z miłości do ciebie, moja córko. W końcu czuję miłość, widzę cię i czuję radość, że moja córka będzie miała takie piękne życie przed sobą. Czuję miłość do twojej matki, bo wiem, że dzięki tobie i jej życie będzie kolorowe.

Złotowłosa nic jednak nie rozumiała. Patrzyła się na niego, jeszcze nie dowierzając, że patrzy. O co chodzi, gdzie są? Czemu on płacze? Czemu on czuje?

— Żegnaj. Moja długa historia właśnie dobiegła końca.

— Czekaj! — krzyknęła, kiedy zrozumiała, że to pożegnanie. Takie prawdziwe, nie jak wtedy, kiedy się żegnali, jak wychodził zdenerwowany z domu, lub kiedy odwiedzała go, a on siedział nieruchomo. — Wytłumacz mi wszystko, proszę.

— Na mnie już czas. Ale Christopher wszystko ci wytłumaczy. Czeka na ciebie. — Powiedziawszy to, uśmiechał się szeroko, szczerze, a był to jedyny szczery uśmiech jaki pamiętał od wieczności.

Christopher. To imię sprawiło, że ciemność zaczęła się rozrzedzać, a jej nozdrzy doszedł najpiękniejszy zapach kwiatów i owoców. Zanim się obejrzała mężczyzny nie było. Zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu, a ona została sama. Jednak była silniejsza niż kiedykolwiek. Czuła, że pozostałości ciemności może dosłownie rozerwać gołymi rękami.

Głos wypowiadający jej imię wskazywał jej, którędy iść. A gdy zobaczyła jego twarz, wiedziała, że jest w domu. Przedarła się przez płatki róż, które torowały jej drogę do ukochanego.

Nocny OddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz