Rozdział 14 Niebieski atrament

471 40 12
                                    


Kolejny dzień w raju. Kolejny tak samo niezbadany i pełen wątpliwości. Zostałam sama z myślami, kiedy Christopher udał się na swój dzienny spoczynek.

Siedziałam na kanapie w salonie, czując, że powoli od tego wszystkiego oszaleję. Zaczęłam się sama śmiać, bez celu, Bóg wie po co. Chyba zamiast płaczu wybrałam chory, bezcelowy śmiech. Wpatrywałam się w kominek tak, jakbym miała znaleźć na nim odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.

– Dalej, mózgu. Rób coś.

Mózg odpowiedział mi niczym, poza dziwnym, nieustającym piskiem w uchu. Musiałam czekać cały dzień na Christophera, aby udać się w dalszą podróż, zwiedzając każdy zakamarek wyspy.

Żałowałam, że nie mogłam zrobić jak w filmach – wymyślić sobie napisu 5 miesięcy później i przejść do momentu, gdzie Chris trzyma w rękach lekarstwo, a ja w końcu oddycham z ulgą.

Chciałam znaleźć jakieś tabletki uspokajające, zjeść jakiegoś krzaka, który pozwoliłby mi spać cały dzień. Próbowałam zasnąć na dłużej niż trzy godziny, ale nie udawało mi się to.

Dzień spędziłam, chodząc bez sensu po plaży. Złowiłam tylko jakąś rybę i usmażyłam ją z mleczkiem kokosowym, żeby nie umrzeć z głodu. Nie, żebym czuła straszny głód, ponieważ zawsze, gdy się stresowałam, żołądek odmawiał mi uczucia głodu. Wiedziałam jednak, że muszę być najedzona na wieczór.

Przed godziną piętnastą chciałam zdobyć się na odwagę zadzwonić do ojca z prośbą o pomoc, ale przypomniałam sobie o różnicy czasu. Był u nich środek nocy, co skutecznie mnie powstrzymywało.

– Błagam cię, tato, daj mi jakiś znak, cokolwiek... – Zaczynałam naprawdę sama do siebie mówić, łapiąc się na tym, że naprawdę coś jest już ze mną nie tak.

Oparłam się o starą biblioteczkę z książkami, która zdobiła tę niezwykle piękną villę. Zapach starych książek skutecznie mnie rozluźnił. Wpatrywałam się w widok zza okna, czując, że muszę po prostu przestać tyle myśleć. Zamartwianiem się i wymyślaniem niestworzonych historii nic nie zdziałam.

Odwróciłam się w stronę książek, opuszkami palców gładząc grzbiety książek. Niektóre były dwudziestoletnie, inne stu, a inne nawet starsze. Poznałam po tym, że były obite w skórę owczą, cielęcą, a nawet kozią. Tę ostatnią poznałam po chropowatej powierzchni. Była też jedną z najlepiej zachowanych starszych książek.

Pomiędzy nie wciśnięta była jeszcze jedna, na pierwszy rzut oka książka. Była sklejona własnoręcznie i dosyć cienka. Zaciekawiona wzięłam ją do rąk, patrząc na okładkę. Była gładka, z papieru. Pachniała dosyć staro, ale pewnie dlatego, że ulokowana była nie wiadomo ile wśród ponadczasowych książek. Przewróciłam okładkę, patrząc na gładką, pożółkłą kartkę.

Sprawozdanie z podróży­ – głosił nagłówek, napisany niebieskim atramentem. Poznałam to pismo. Niemożliwe. Czyżby... To było dzieło mojego ojca? Pisał tym samym charakterem pisma, którym wypisywał mi usprawiedliwienia w szkole. Niemożliwe.

Usiadłam w wygodnym fotelu, czując, jak na przemian robi mi się zimno i gorąco. To pisał mój ojciec. I chyba wiedziałam, czego to dotyczyło. Przeczytałam pierwsze zdanie, licząc, że ojciec kolejny raz w życiu mi pomoże.

Dzień I

Wyspy Cooka, Rarotonga.

Rozpocząłem poszukiwania. Jest ze mną Dalibor, Sambor, Domamir i Rosława. Zignorowałem wieści od Dalibora, że Percewal o mnie dopytuje. Nie dbam o to. Nie w jego wiedzy, co teraz robię i co zamierzam począć. Sambor i Domamir wybudowali mi schron. Budują dom, na którym spędzę wszystkie ludzkie lata mojego życia. Przygotuję się na wyprawę.

Nocny OddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz