➰ROZDZIAŁ 57➰

14 0 0
                                    

IDRIS, 2015r.

**Clary**

Twarz ojca była bardziej czerwona niż zwykle. Ściskał moja rękę za łokieć powodując tym straszny ból, ale nawet nie pisnęłam.

Ciągnął mnie na sam koniec korytarza grozy. Czułam jak krew spływa mi do stóp widząc, do którego z pokoi mnie prowadzi.

- Nie.. - szepnęłam

I tak mnie usłyszał, więc szarpnął moją ręką powodując kolejną fale bólu. Wolną ręka wytarłam krew płynącą mi z nosa. Całe szczęśnie udało mi się uniknąć złamania go. W ten sposób zarobiłam wielkiego sinca od kości policzkowej do łuku brwiowego. Pulsował wraz z uderzeniami serca.

Z każdą minuta przez opuchlizne coraz mniej widziałam na prawe oko.

Strach pomyśleć do czego będzie zdolny, gdy podrosnę.

Doszliśmy do ostatnich drzwi po prawej. Moje oczy zaszły mgłą na myśl co mnie tam czeka. Ojciec szarpnął mną wpychając do pokoju. Na szczęście udało mi się złapać równowagę unikając kolejnej kary za brak umiejętności tak podstawowej.

Pokój był całkowicie pusty. Szare ściany, ciemna podłoga. Na samym środku do podłogi były przymocowane łańcuchy. Było ich sześć.

Kostki, nadgarstki, talia, szyja.

- Wiesz czym sobie zasłużyłaś? - warknął ojciec przypinając mi pierwszy łańcuch do nogi.

Przytaknęłam.

- Wiesz czy nie?! - druga noga zakuta.

- Wiem. - pierwsza ręka.

Zaciskając kajdan na drugiej ręce spojrzał mi w oczy. Oczekiwał, że powiem. I musiałam jeśli nie chciałam mieć podbitego drugiego oka.

- Sprzeciwiłam Ci się. Dwa razy. - zapiął już kajdan na mojej talii.

- Dlatego posiedzisz tu dwa tygodnie i otrzymasz dwa kwadranse chłosty.

Poczułam metal na szyji. Zimny i bezlitosny.

- Rozumiesz swoją karę czy chcesz się SPRZECIWIĆ?

- Rozumiem.

Ojciec wstał i wyszedł z pokoju. Za pierwszym razem, gdy tu trafiłam poczułam ulgę, ale po którymś razie wiedziałam już, że wychodzi tylko po to żeby wrócić z jednym z swoich batów lub innym narzędziem do karania.

Każda rana potem była opatrywana, ale musiała goić się sama. Nie było run. Ojciec wrócił trzymając krótki bat w ręku. Pierwsze pięć minut obeszło się bez uderzeń w moje ciało, a milimetry od niego, robiąc tylko małe nacięcia na skórze, z których nie popłynęła nawet krew. W sumie przez pół godziny naliczyłam pięćdziesiąt uderzeń, z czego połowa trafiła we mnie.

Niektóre uderzenia były głębsze inne płytsze. Najgorsze były jednak dźwięki uderzeń. One były najgorszą torturą. Ich echo w głowie nigdy się nie zagoi.

Po pół godzinie do pokoju weszła Pani Mortmain, by opatrzyć moje rany i dać mi wodę. Krew na podłodze została ze mną bym mogła codziennie na nią patrzeć. Nie zmieniono mi też ubrań więc siedziałam w tych potarganych od bicza i brudnych od krwi i kurzu z podłogi.

Gdy drzwi się za nią zamknęły zaczęłam odliczanie dwóch tygodni patrząc się w niewielkie okno.

***

**Jace**

Po wyjściu z gabinetu Maryse niejednokrotnie próbowałem iść do Clary. Bezskutecznie. Drzwi zostały - nie mam pojęcia kiedy - wymienione na mocniejsze i zabezpieczone runami Cichych Braci.

You're my Angel, DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz