don't know you super well but i think that you might be the same as me

611 45 5
                                    

Pierwszą osobą, o której pomyślał, gdy otworzył oczy była Nancy. Chciał się z nią, jak najszybciej zobaczyć, znów sprowadzić ich związek na równe tory. Wczoraj był świadkiem, jak ich relacja stanęła na równi pochyłej, coraz bardziej przeważającej na upadek. Chcąc ją ratować przełknął dumę Harringtonów, płynącą w żyłach od pokoleń, decydując się na przeprosiny.

Na całe szczęście dom był pusty. Atmosfera w nim panująca, z rodzicami, czy bez i tak przypominała mauzoleum. Śmierć nie witała w tej rodzinie za często, ale grobowa atmosfera nie opuszczała tego miejsca, chociaż jedyne, co zostało w nim pochowane były szczęśliwe wspomnienia Steve'a rzadkie, jak krwawe diamenty chronione w najgłębszych odmętach jego pamięci i uwiecznione na nielicznych rodzinnych fotografiach zbierających kurz.

Droga do domu dziewczyny, jak na złość wydawał się krótka, choć Steve dołożył wszelkich starań, aby każdy kolejny krok był nieco mniejszy od poprzedniego. Gdy dom Wheelerów w końcu ukazal się na horyzoncie, przez otwarte drzwi garażowe zobaczył Nancy machającą kijem baseballowym, niczym bohater walczący na śmierć i życie z niewidzialną bestią. Wyrzucając logikę nie podchodź do kogoś, kto ma broń od tyłu Steve podszedł do brunetki.

–Hej Nance– zawołał ledwo omijając kij, który poleciał w jego stronę. Poczuł na policzku powiew spowodowany siłą z jaką zmierzał w jego kierunku.- Wow, spokojnie, to tylko ja.

–Przepraszam– wydukała zaciskając zeby w uśmiechu, łapiąc za dwa końce swojej broni, która o mało co, nie złamała chłopakowi szczęki.- Steve, przestraszyłeś mnie!

–Mam nadzieje, że to nie na mnie.– Wskazał brodą na przedmiot kurczowo trzymamy przez dziewczynę.

–Hm? Oo, a to! Nie, nie na ciebie.– Podrapała się po policzku, unikając jego wzroku.

–To dobrze, bo zaczynałem się bać.– Wydał z siebie słaby śmiech. –Mniejsza o to. Nance, chciałem...chciałem cię przeprosić. Zachowałem się, jak dupek.

–Lekko powiedziane– podsumowała krzyżując ręce na piersi, co mogłoby oznaczać, że dziewczyna pragnie się odgrodzić od Steve'a i nie wierzy w jego słowa, lecz jej wzrok był łagodny.

–Po prostu... eee, nie wiedziałem, jak zareagować. Naprawdę przepraszam, Nancy.– Głos brzmiał, co najmniej, jak błaganie. Chwycił jej dłonie przekraczając kij, który położyła na ziemi, jakby był granicą decydująca o ich porozumieniu. Teraz byli po tej samej stronie. Steve chciał być po jej stronie.

–W porządku. Może sama nie powinnam, tak wybuchać.– Po raz pierwszy od początku rozmowy podniosła wzrok. Błękitna barwa jej oczu wyrażała smutek z jakim Harrington jeszcze nigdy nie miał do czynienia.  –Czy...czy twój tata bardzo się wkurzył?

Nazwał mnie beznadziejnym przypadkiem...

–Trochę. Ale to nie ważne. Chrzanić go!– Steve machnął ręka, jakby zamiótł rodzinne dramaty i kłótnie pod dywan, pod którym znajdowała się horda rzeczy zbyt niewygodnych dla oczu Harringtonów.  –Może chcesz się stąd na chwilę wyrwać? Możemy pójść gdzie chcesz? Słyszałem, że...

–Steve! To miłe, ale...ale nie ma teraz czasu– odpowiedziała jej cisza i wzrok zbitego psiaka. –Przez ten pogrzeb moja mama ma trochę roboty na głowie, obiecaliśmy pani Byers pomoc. Poza tym Mike...eee, chciałabym spędzić z nim trochę czasu.– Nancy nadmiernie gestykulowała, próbując przekazać chłopakowi za pomocą gestów to, na co nie znajdowała odpowiednich słów. –Chyba rozumiesz, prawda?

Nancy podrapał się za uchem, znów patrząc na ziemię. Gdyby Steve w stu procentach jej nie ufał zapewne zwróciłby uwagę na tą podstawową oznakę kłamstwa, ale przecież Nancy go kocha i nigdy nie okłamałaby go. Prawda? Nigdy jeszcze tego nie powiedziała, ale powie. Z pewnością.

I bet you think about me {Steddie} PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz