ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

4.7K 304 19
                                    

Devan

W ustach mam metaliczny posmak, jakbym chwilę wcześniej polizał magnez. W głowie mi szumi, dokładnie tak samo, jak po wyjściu z koncertu rockowego, a moje ciało jest wiotkie, całkowicie pozbawione energii. Nalewki pani Rodriguez zmiotły mnie z planszy, a rzadko się zdarza, aby jakikolwiek alkohol wpędził mnie w kaca. To oznaka, że musiały być naprawdę mocne, co najmniej pięćdziesięcioprocentowe.

Delikatne promienie słońca, które próbują przedrzeć się przez grube zasłony przywołują mi na myśl męczarnie. Jeśli ktokolwiek spróbuje je odsłonić, gwarantuję, że zacznę wyć z bólu. Najlepiej, aby wokół panowała cisza. Dokładnie taka jak teraz. Niestety zapomniałem, że wynajmuję apartament z synem, Dianą i jej matką. W momencie, w którym o nich pomyślałem, głos Lucy przedziera się do mojej podświadomości.

- Devan! Musimy iść! Nie możemy przeleżeć całego poranka, a śniadanie jest serwowane tylko do godziny dziesiątej!

Ja pierdolę. Zwymiotuję.

- Dziś nie jem. – odpowiadam.

- Jak to? – Lucy wchodzi do mojej części sypialnej jak tornado. – Nie można pomijać śniadań. To najważniejszy posiłek w ciągu całego dnia.

- No i? – zakrywam oczy swoją dłonią. Spieprzaj stąd, Lucy.

- W naszym wieku trzeba dbać o zdrowe nawyki!

- Przypominam, że jesteś dziesięć lat starsza.

Po moich słowach następuje cisza. Lucy nienawidzi, kiedy wspominam o jej wieku. Według mnie towarzyszy jej ciągły strach przed starością. Chciałaby być cały czas dwudziestoletnią kobietą, a w tym celu korzysta z odnowy biologicznej, jak i pewnych zabiegów korekcyjnych. Nie ukrywam, jest naprawdę piękną kobietą i wielu mężczyzn ma na nią chrapkę, tym bardziej, że jest świeżo upieczoną rozwódką, lecz dla mnie jest bez wyrazu.

- Jesteś nietaktowny!

- Kto to mówi? – burczę. – Wczoraj zachowywałaś się opryskliwie.

- Nie powinieneś spoufalać się z jakąś smarkulą.

- Od kiedy masz prawo decydować za mnie?

- Odkąd jestem tobą zainteresowana!

- W takim razie to wyłącznie twój problem.

- Co to ma znaczyć?

- Prościej nie da się powiedzieć. – wzdycham przeciągle. Marszczę czoło z niezadowolenia. – Zostaw mnie samego.

- Śniadanie czeka.

- Na mnie nie czeka. – burczę. – Nie jestem głodny, więc idźcie dziś sami.

- Jak chcesz. – odpowiada, po czym stukot jej obcasów informuje mnie, że zostałem sam. Zdejmuję dłoń z oczu i układam ją wzdłuż ciała. Czuję się jak pęknięta dętka od roweru. Wpatruję się w sufit przez kilka długich minut, dopóki objęcia Morfeusza nie zabierają mnie do świata fantazji.

~***~

Ze snu wybudza mnie dźwięk mojej komórki. Mozolnie sięgam po nią, a kiedy dostrzegam imię mojej ex, jeszcze bardziej odechciewa mi się żyć. Sądziłem, że nasz kontakt będzie sporadyczny, odkąd nasz syn stał się pełnoletni, lecz to była złudna nadzieja. Helen wydzwania do mnie co najmniej trzy razy w tygodniu, tylko po to, aby zniszczyć mi dzień.

- Halo? – odbieram, a w moim głosie wybrzmiewa nutka niezadowolenia. Rozstaliśmy się, kiedy Colton miał siedem lat. Nie dogadywaliśmy się, a nasze ciągłe kłótnie raniły naszego syna. Jeszcze do niedawna uważałem, że nasza decyzja była wspólna, lecz jak się okazuje, Helen ma do mnie żal, pomimo że uważałem na dobro naszego syna. Żadne dziecko nie zasługuje na oglądanie swoich rodziców podczas skakania sobie do gardeł. Colton był wrażliwym dzieckiem. Zanosił się płaczem za każdym razem, gdy jedno z nas podniosło na siebie głos, dlatego uznałem, że lepiej będzie się rozejść.

W rytmie weselnych dzwonówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz