ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

4.4K 264 20
                                    

Leanna

Powrót do pracy jest czymś, co na pewno pozwoli mi wyłączyć myśli odnośnie swojego życia osobistego, a przynajmniej mam nadzieję, że dzisiejsza zmiana będzie na tyle absorbująca, że nie zacznę poszukiwać Jacka. Pomimo tego, że moją największą pasją jest taniec, nie pracuję jako instruktorka tańca, ani nie biorę udziału w konkursach. Co prawda daję lekcję salsy, ale to po godzinach. Aby utrzymać się na Manhattanie muszę pracować na półtora etatu.

Wchodzę do biura, które znajduje się w piwnicy budynku. Jest urządzone industrialnie, a wokół panuje półmrok. Niewiele światła tutaj pada przez maleńkie okna, przez które można jedynie dostrzec buty osób, przechodzących chodnikiem tuż obok. Mój szef, Benjamin Roberts jest czterdziestoletnim singlem, którego perypetie miłosne są znane przez wszystkich jego pracowników. To lekkoduch, który ma głowę na karku, a jego niezawodna intuicja niejednokrotnie pomogła mu w pracy. Wiem, że pomógłby mi w sprawie z Jackiem, gdybym tylko go o to poprosiła.

- Co to za słońce zawitało do naszego mrocznego królestwa? – wypowiada przyjaźnie Michael, jeden z moim współpracowników.

- To tylko ja, Mike.

- Opaliłaś się.

- Od dziecka mam ciemniejszą karnację. – uśmiecham się do niego przyjaźnie. – Co słychać?

- U mnie czy w pracy?

- W pracy – spoglądam na niego z pobłażaniem. – Ale wiem, że jesteś chwalipiętą, więc opowiedz mi, co u ciebie słychać. – parska śmiechem, ale nawet nie próbuje siebie bronić. W tym miejscu każdy wie, że Mike jest największą gadułą, która opowiada głównie o sobie. Dla obcych może wydawać się to narcystyczne, dla nas jednak jest urocze i zabawne.

- Zostanę ojcem! Moje cudotwórcze plemniki stworzyły aż trzy serduszka! – wypowiada dumnie i uderza się w pierś. Dopiero teraz zauważam napis na jego koszulce: „ustrzeliłem trzy gole na raz. Sam Cristiano Ronaldo może się ode mnie uczyć."

- O Boże! Gratuluję, Mike. To cudowna wiadomość! – podchodzę do niego, po czym obejmuję jego barczyste ramiona. – Wiem, jak długo staraliście się z Beth o dziecko. – odsuwam się od niego na długość swoim rąk. Promienny uśmiech i załzawione oczy świadczą o jego szczęściu.

- Kiedy Beth zrobiła test ciążowy i okazał się być pozytywny myślałem, że śnię. Potem okazało się, że urodzą nam się trojaczki. Nie ukrywam, zemdlałem i spadłem z krzesła. – śmieje się. – Ale kiedy mnie ocucili byłem już pogodzony z myślą, że muszę wychować trójkę dzieci jednocześnie. Nie zazdroszczę Beth, że musi wypchnąć na świat trojaczki, otworem wielkości orzeszka.

- Zobaczysz, że poród w tym przypadku to błahostka. – klepię go w ramię. – Będziesz niedospany każdego dnia.

- Drobna niedogodność.

- Pogadamy za kilka miesięcy. – szczerzę zęby w uśmiechu. – A teraz powiedz, czy zamierasz się oświadczyć. – podchodzę do swojego biura, na którym panuje bałagan. Nie da się ukryć, że zachowanie względnego porządku w miejscu mojej pracy nie jest dla mnie łatwe. Z reguły jestem bałaganiarą. Tak jak zostawiłam swoje biurko przed urlopem, tak samo wygląda w tym momencie.

- Nie. – wzrusza ramionami. – Oboje jesteśmy przeciwnikami małżeństw.

- Przy dzieciach często myślenie się zmienia. Może Beth chciałaby nosić twoje nazwisko.

- Raczej wątpię. Beth chce zrobić na złość swojej aż nadto religijnej babci, która chciała posłać ją do zakonu. Zamieszkanie ze mną i zajście w ciążę przed ślubem jest dla jej babci piekłem na ziemi. Po tym wszystkim, co ta kobieta zrobiła mojej kobiecie, zasługuje na takie katusze.

-Kto w tych czasach używa słowa: „katusze"?

- Ja! – wypowiada dumnie. – Ostatnio zacząłem studiować słownik synonimów.

- Po co? – parskam śmiechem.

- Za dużo razy wypowiadałem słowa: „do dupy". Beth się wkurzyła, więc zacząłem szukać synonimów. Teraz codziennie przed snem poznaję nowe słowa.

- Nigdy cię nie ogarnę.

- Nie musisz, słoneczko. – cmoka w powietrzu. – Ale jeśli braknie ci jakiegoś słowa, już wiesz do kogo uderzyć. – wskazuje na siebie z głupkowatym uśmiechem. – A jak twoje wakacje?

- Chcesz usłyszeć prawdziwą wersję, czy tą romantyczną?

- Prawdziwą. W twoim przypadku wersja romantyczna pewnie odnosi się do oglądania Theo Jamesa bez koszulki z lampką białego wina.

- Wiem, że robiłam maślane oczy do Theo podczas oglądania Niezgodnej, ale to jest przeszłość. – burczę. – Poza tym potrafię być romantyczna. – Mike unosi brew, przysiada na swoim krześle, po czym układa nogi na biurku. Nie muszę wspominać, że jego buty są całe od błota. Jeśli Benjamin zobaczy brudne buciory na biurku, zapewne odetnie mu podeszwy i nie mówię tego w formie żartobliwej. Ben bywa nieobliczalny, a w dodatku jest pedantyczny. Nie raz oberwałam mokrą ścierką za bałagan na biurku i zakurzony monitor komputera.

- No to zamieniam się w słuch.

- Tak w skrócie. Podano mi tabletkę gwałtu, przed porwaniem uratował mnie mężczyzna, z którym tańczyłam i omdlałam w jego ramionach. – nagle Mike zrywa się z krzesła, a jego nonszalancja znika na rzecz głębokiego skupienia. – Potem wdałam się w romans z facetem, który mnie uratował. Jest ode mnie starszy o jedenaście lat, w dodatku ma osiemnastoletniego syna. Na sam koniec dowiedziałam się, że osobą, która chciała mnie kupić był Jack, mój były mąż.

- Czy ty mówisz poważnie?

- Śmiertelnie poważnie.

- Ja pierdole! Złapali złamasa, który podał ci tabletkę GHB? – przytakuję. – A Jacka?

- Nie ma na niego żadnych dowodów. – wypowiadam posępnie. – Więc jest bezkarny.

- Ja już się postaram, aby były. – niespodziewanie za moimi plecami wybrzmiewa głos mojego szefa. – Słyszałem wszystko, co powiedziałaś. Rzucam wszystko, aby posłać tego małego chujka za kraty.

- Benjamin, hej! – silę się na uśmiech. – Nie chcę cię w to angażować. Zapewne masz dużo pracy.

- Ja zajmę się twoim ex, a tobie oddam moją nową sprawę. – wypowiada tonem, któremu nikt jeszcze się nie sprzeciwił. – Nie pozwolę ci samej szukać dowodów na Jacka. Tym bardziej, że gość był gotowy cię kupić.

- To miłe. – kwituję. – Ale...

- To rozkaz służbowy. Za chwilę pojawi się mój nowy klient. Zajmiesz się nim, a my z Michaelem poszukamy chujka z okładek magazynów.

- Tak jest, szefie. – wypowiada Mike. – Już się zabieram do roboty.

Wzdycham przeciągle. Zdaję sobie sprawę, że w tej sytuacji nie powinnam dyskutować. Słowo szefa powinno być moim rozkazem, ale w przypadku mojego życia osobistego, nie chcę aby ktokolwiek się angażował. Po prostu wolałabym na własną rękę rozwiązać tą sprawę. Jestem tak samo doświadczonym detektywem, jak Mike, czy Benjamin. Mam na swoim koncie wiele sukcesów, dlatego samodzielnie poradziłabym sobie ze sprawą Jacka.

- Lea, nie próbuj ze mną dyskutować. – Benjamin grozi mi palcem. – Zajmiesz się sprawą pana Devana White'a.

- Kogo, do licha? - pytam z zaskoczeniem. Ben i Mike wymieniają ze sobą spojrzenia, zapewne poprzez moją niewyjaśnioną reakcję.

- Znasz go?

- Jeśli to jest ta sama osoba, o której myślę, to tak. Znam go. To właśnie w jego ramionach straciłam przytomność.

Wszechświat naprawdę sobie z nas kpi. Gdybym nie spotkała Devana wczoraj na lotnisku, prawdopodobnie zawitałby do biura detektywistycznego Benjamina, w którym pracuję. To dziwne, że wszystkie drogi prowadzą nas do siebie, ale chyba powinnam ten fakt zaakceptować. Walka z niewidzialną siłą przyciągania z góry jest skazana na porażkę. 

_____
Hej!
W takim tempie epilog tej książki pojawi się jeszcze w październiku 😅 Ale bez obaw, prawdopodobnie pojawi się jeszcze drugie tyle rozdziałów 😛

W rytmie weselnych dzwonówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz