ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

4.2K 273 24
                                    

Devan

Przecieram dłońmi zmęczoną twarz. W ciągu godziny zapewne zyskałem kilka siwych włosów i co najmniej dwie zmarszczki na czole. Zostałem przymuszony, aby wziąć udział w spotkaniu zorganizowanym przez Helen. Zarówno ja, jak i Colton z Dianą siedzimy przy okrągłym stole ze znudzeniem. Natomiast Helen z Lucy są w swoim żywiole. Rzucają mnóstwo pomysłów związanych ze ślubem, a co najmniej połowa z nich jest niemożliwa do wykonania. Lucy wpadła na pomysł, aby zorganizować wesele w klimacie Kopciuszka, co niespecjalnie spodobało się przyszłej pannie młodej. Zwłaszcza pomysł, aby wykonać szklane pantofelki i ubrać bufiastą suknię z falbanami. W ogóle ktoś produkuje buty ze szkła?

Z kolei Helen uznała, że wesele powinno być urządzone w stylu glamour, co jest równoznaczne z przepychem. Z tym pomysłem nie zgodził się Colton, twierdząc, że wpędzi nas w to ruinę finansową. Niestety ten argument jest zbyt słaby, aby Helen porzuciła swoje plany. Nawet jawne niezadowolenie Diany jest ignorowane przez obie kobiety.

- Lucy, myślę, że powinnyśmy się skupić na kolorystyce. – stwierdza Helen. – Proponuję biel, róż z elementami złota. – skrzywienie na twarzach Coltona i Diany jest widoczne gołym okiem. Jakby mieli kwaśny posmak w ustach. Ich matki są pierdolnięte. Nie powinienem ich obrażać z samego szacunku, lecz w tym przypadku naprawdę muszę to zrobić.

- Zdecydowanie jestem na tak. – kwituje Lucy. – Klasyka zawsze w modzie.

- Dlaczego nikt nie pyta o zdanie Diany i Coltona? – wtrącam poirytowany. – To jest ich dzień i powinien być zorganizowany według ich gustów.

- Oni są za młodzi, aby samodzielnie decydować o tak wyjątkowym dniu. – wypowiada Helen ze znudzeniem.

- Choćby chcieli pstrokate pawie ustawione przy ołtarzu, powinni otrzymać pstrokate pawie. Nie zapłacę za nic, co wymyślicie, a nie odnajdzie aprobaty naszych dzieci. – Colton spogląda na mnie z wdzięcznością, a Diana posyła w moim kierunku uśmiech pełen ulgi. Oni sami nie potrafią walczyć z Helen i Lucy, lecz od tego mają mnie. Jako że jestem głównym sponsorem ich wesela, myślę że mam najwięcej do powiedzenia.

- Twoje działania są lekkomyślne. – strofuje mnie Helen. – To są jeszcze dzieci, które potrzebują pomocy.

- Nie twierdzę, że nie potrzebują pomocy. – wzdycham. – Ale niech sami wybiorą styl wesela, miejsce, kwiaty, kolorystykę, zaproszenia, swoje stroje. To jest ich dzień, Helen. Nie możesz zorganizować tego wszystkiego według swoich gustów.

- Gdybyś mi się oświadczył to właśnie tak by wyglądało nasze wesele. – wypowiada zjadliwie.

- No właśnie. Twoje wesele. Nie naszego syna. Daj się im wypowiedzieć. – zerkam na Dianę. – Śmiało, przedstaw swoją wizję. – zachęcam ją delikatnym uśmiechem. Pomimo tego, że mam co do niej pewne objawy, staram się jej zaufać. Leanna miała rację, mówiąc, że nie powinienem mieszać się w wybory Coltona. Jeśli ma się sparzyć na Dianie, musi doświadczyć tego na własnej skórze. Ja mogę być jedynie cichym obserwatorem.

- Boję się, że Helen mnie zje, jeśli to zrobię. – odpowiada blondynka. – Nasza wizja znacznie odbiega od tych, rzuconych przez nasze mamy.

- Słucham. – wypowiada Helen, opierając się o oparcie krzesła. Ręce zaplata na klatce piersiowej, a usta sznuruje w wąską kreskę. Za kilka sekund ta anakonda zacznie kąsać.

- Chcemy zorganizować wesele leśno-rustykalne. – wypowiada Colton. – No wiecie, drewno, lampeczki, liściaste kwiaty...

- Absolutnie nie! – Helen wznosi ręce do góry. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Wesele w stodole? Może od razu w obecności hodowlanych zwierząt?

W rytmie weselnych dzwonówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz